Byłem totalnie
niewyspany i na głodzie nikotynowym. W dodatku stresowałem się pierwszym dniem
szkoły.
Po drodze wpadłem na Gajeela i Levy w miejscu, w którym poznaliśmy się wczoraj. Dostrzegli mnie dopiero wtedy, gdy do nich podszedłem.
Nie dało się nie zauważyć, że byli zbyt zajęci sobą, aby zrobić to wcześniej. Wyczuwałem jakieś napięcie między nimi i to wcale nie znaczyło, że byli na siebie źli. Wręcz przeciwnie. Coś wisiało w powietrzu… czyżby miłość? Możliwe.
- Cześć – przywitałem się i wyciągnąłem papierosy. Poczęstowałem Metalowca.
- Jak żyjesz? – zapytał, rzucając mi przyjazne spojrzenie. – I dlaczego nadal się nie przefarbowałeś? Wezmą cię za pedała. – Już na starcie postanowił mi to uświadomić. Chyba naprawdę się o to martwił. W końcu mogłem przy okazji zszargać też jego reputację. Wielki Gajeel zadający się z pedziem? Kompromitacja!
- Dzięki za pocieszenie, ziom – mruknąłem, lekko się przy tym krzwiąc. – A żyję… ledwo, jak zresztą zapewne widać po mojej mordzie. A wy?
- Mój mózg się jeszcze nie włączył. – Zaśmiał się chłopak.
- Za to ja nie mam na co narzekać. – Levy przeciągnęła się, a potem mrugnęła do mnie.
Ostatni raz zaciągnąłem się dymem papierosowym, po czym zgasiłem peta i wsunąłem ręce do kieszeni szarej bluzy.
- Miło wiedzieć, że chociaż jedno z nas jest gotowe na kilka godzin męki. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – A tak w ogóle, to gdzie zgubiliście Lucy?
- Powiedziała, że dotrze później. – Niebieskowłosa przygryzła wargę. Widocznie martwiło ją coś związanego z blondynką. Wolałem nie wnikać, a nawet nie miałem do tego prawa – w końcu znałem ich zaledwie od wczoraj. Nie powinny mnie interesować ich sprawy.
Gajeel dopalił, po czym machnął na nas ręką. Ruszyliśmy do szkoły, nie spiesząc się. Moi towarzysze pogrążyli się w rozmowie, a ja wróciłem myślami do mojego życia w Sano.
Kaira…
Dużo razem przeżyliśmy, zarówno dobrych jak i złych chwil. Mimo tego nawet jej nie powiedziałem, że jestem adoptowany. Nie byłem na to gotowy.
Kiedy państwo Otonashi przyjechali do domu dziecka i oznajmili, że od tego momentu jestem ich synem, od razu opuściliśmy Tokio. W pośpiechu. Wszyscy zaczęliśmy życie z nową kartą w Sano, dlatego też łatwo wmówiliśmy nowym znajomym, iż jestem ich dzieckiem. Wstydzili się mnie, dlatego nie zostaliśmy w Tokio… chcieli mieć swoje dziecko, krew z krwi, a dostali tylko mnie. Sami się zdecydowali… ale tak coś czułem, że żałowali swojej decyzji. Przecież mogli wziąć jakiegoś niemowlaka… byłoby im łatwiej.
Wyciągnąłem telefon i wysłałem wiadomość do Kairy, która nadal nie dawała znaku życia:
Po drodze wpadłem na Gajeela i Levy w miejscu, w którym poznaliśmy się wczoraj. Dostrzegli mnie dopiero wtedy, gdy do nich podszedłem.
Nie dało się nie zauważyć, że byli zbyt zajęci sobą, aby zrobić to wcześniej. Wyczuwałem jakieś napięcie między nimi i to wcale nie znaczyło, że byli na siebie źli. Wręcz przeciwnie. Coś wisiało w powietrzu… czyżby miłość? Możliwe.
- Cześć – przywitałem się i wyciągnąłem papierosy. Poczęstowałem Metalowca.
- Jak żyjesz? – zapytał, rzucając mi przyjazne spojrzenie. – I dlaczego nadal się nie przefarbowałeś? Wezmą cię za pedała. – Już na starcie postanowił mi to uświadomić. Chyba naprawdę się o to martwił. W końcu mogłem przy okazji zszargać też jego reputację. Wielki Gajeel zadający się z pedziem? Kompromitacja!
- Dzięki za pocieszenie, ziom – mruknąłem, lekko się przy tym krzwiąc. – A żyję… ledwo, jak zresztą zapewne widać po mojej mordzie. A wy?
- Mój mózg się jeszcze nie włączył. – Zaśmiał się chłopak.
- Za to ja nie mam na co narzekać. – Levy przeciągnęła się, a potem mrugnęła do mnie.
Ostatni raz zaciągnąłem się dymem papierosowym, po czym zgasiłem peta i wsunąłem ręce do kieszeni szarej bluzy.
- Miło wiedzieć, że chociaż jedno z nas jest gotowe na kilka godzin męki. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – A tak w ogóle, to gdzie zgubiliście Lucy?
- Powiedziała, że dotrze później. – Niebieskowłosa przygryzła wargę. Widocznie martwiło ją coś związanego z blondynką. Wolałem nie wnikać, a nawet nie miałem do tego prawa – w końcu znałem ich zaledwie od wczoraj. Nie powinny mnie interesować ich sprawy.
Gajeel dopalił, po czym machnął na nas ręką. Ruszyliśmy do szkoły, nie spiesząc się. Moi towarzysze pogrążyli się w rozmowie, a ja wróciłem myślami do mojego życia w Sano.
Kaira…
Dużo razem przeżyliśmy, zarówno dobrych jak i złych chwil. Mimo tego nawet jej nie powiedziałem, że jestem adoptowany. Nie byłem na to gotowy.
Kiedy państwo Otonashi przyjechali do domu dziecka i oznajmili, że od tego momentu jestem ich synem, od razu opuściliśmy Tokio. W pośpiechu. Wszyscy zaczęliśmy życie z nową kartą w Sano, dlatego też łatwo wmówiliśmy nowym znajomym, iż jestem ich dzieckiem. Wstydzili się mnie, dlatego nie zostaliśmy w Tokio… chcieli mieć swoje dziecko, krew z krwi, a dostali tylko mnie. Sami się zdecydowali… ale tak coś czułem, że żałowali swojej decyzji. Przecież mogli wziąć jakiegoś niemowlaka… byłoby im łatwiej.
Wyciągnąłem telefon i wysłałem wiadomość do Kairy, która nadal nie dawała znaku życia:
Mam
Ci dużo do opowiedzenia.
Daj znać, jak będziesz mogła rozmawiać.
Kocham Cię. ;*
Daj znać, jak będziesz mogła rozmawiać.
Kocham Cię. ;*
Westchnąłem cicho.
Właśnie znaleźliśmy się przed drzwiami szkoły.
- Levy! Gajeel! Natsu! – Usłyszeliśmy głos Lucy.
Podbiegła do nas, zdyszana. Na policzkach miała wypieki, a rozpuszczone włosy opadały jej kosmykami na twarz.
- Cześć. – Uśmiechnąłem się do niej.
Odwzajemniła uśmiech, odgarniając włosy z twarzy. Odwróciłem wzrok, aby nie patrzeć w jej brązowe oczy.
Weszliśmy do środka i od razu skierowaliśmy kroki ku sali lekcyjnej. Pierwszy był japoński, więc luz.
Przez całą lekcję było gadanie o regulaminie. Każdy siedział piekielnie znudzony. Gajeel przysypiał, Levy co jakiś czas rzucała mu ukradkowe spojrzenia. Lucy bawiła się kosmykiem blond włosów, Cana popijała coś przez słomkę (pewnie przemycone w butelce po coli piwo, tak coś czułem), Jellal z Erzą pisali do siebie liściki, a ja mazałem po kartce jakieś bohomazy, co chwila się rozglądając.
Gray nie przyszedł, a byłem bardzo ciekaw, jaki jest naprawdę. Wczoraj coś w jego spojrzeniu zainteresowało mnie. To „coś” powiedziało mi, że nie jest tym, za kogo mają go inni. Albo po prostu byłem zbyt ciekawy tego, czy naprawdę okaże się „skurwielem roku”, jak zwykł nazywać go Gajeel.
- Levy! Gajeel! Natsu! – Usłyszeliśmy głos Lucy.
Podbiegła do nas, zdyszana. Na policzkach miała wypieki, a rozpuszczone włosy opadały jej kosmykami na twarz.
- Cześć. – Uśmiechnąłem się do niej.
Odwzajemniła uśmiech, odgarniając włosy z twarzy. Odwróciłem wzrok, aby nie patrzeć w jej brązowe oczy.
Weszliśmy do środka i od razu skierowaliśmy kroki ku sali lekcyjnej. Pierwszy był japoński, więc luz.
Przez całą lekcję było gadanie o regulaminie. Każdy siedział piekielnie znudzony. Gajeel przysypiał, Levy co jakiś czas rzucała mu ukradkowe spojrzenia. Lucy bawiła się kosmykiem blond włosów, Cana popijała coś przez słomkę (pewnie przemycone w butelce po coli piwo, tak coś czułem), Jellal z Erzą pisali do siebie liściki, a ja mazałem po kartce jakieś bohomazy, co chwila się rozglądając.
Gray nie przyszedł, a byłem bardzo ciekaw, jaki jest naprawdę. Wczoraj coś w jego spojrzeniu zainteresowało mnie. To „coś” powiedziało mi, że nie jest tym, za kogo mają go inni. Albo po prostu byłem zbyt ciekawy tego, czy naprawdę okaże się „skurwielem roku”, jak zwykł nazywać go Gajeel.
***
Na drugą godzinę Gray
już dotarł, na samym wstępie zbierając opieprz od wychowawcy i jednocześnie
dyrektora – starego pana Makarova. Nic sobie z tego nie zrobił. Miny innych
wyraźnie zblakły, kiedy omiótł salę przenikliwym spojrzeniem – tylko ja
pozostałem niewzruszony. Nie wiedziałem, czego takiego miałbym się bać.
Było jeszcze sporo wolnych miejsc, ale on skierował się wprost do mojej ławki. Rozsiadł się na krześle, nawet na mnie nie patrząc. Automatycznie się spiąłem. Gajeel posłał mi współczujące spojrzenie.
Nie musiałem długo czekać, aż zagaił rozmowę.
- Lubisz się wyróżniać, co? – zapytał. Na dźwięk jego głosu przeszedł mnie dreszcz. Domyśliłem się, że ma na myśli kolor moich włosów.
- Lubię łamać regulamin. Nie tylko szkolny – odparłem, opierając głowę o ścianę. – Jednak nie jest to temat, na który miałbym ochotę rozmawiać – dodałem po chwili, rzucając mu znudzone spojrzenie.
- Nie obchodzi mnie, na jakie tematy chcesz rozmawiać, a na jakie nie – prychnął cicho, zaciskając i rozprostowując palce prawej ręki.
Wyglądał, jakby miał ochotę mi przyłożyć.
- A mnie nie obchodzi, na jakie chcesz rozmawiać ty. – Wzruszyłem lekko ramionami.
Toczyła się między nami walka. O terytorium? O tytuł skurwiela wszechczasów? Nie byłem pewien, ale nie zamierzałem jej przegrać.
- Jeśli wolisz siedzenie i słuchanie tego starego pryka od jakiejkolwiek, choćby pseudo-inteligentnej rozmowy, to twój wybór. – Skrzywił się, co chyba miało być uśmiechem. Patrzył na mnie z niemałym rozbawieniem.
- Nie zamierzam zwierzać ci się ze swojego życia, ani tłumaczyć z koloru włosów – powiedziałem, przyglądając mu się z politowaniem. – Jeśli szukasz przyjaciół, to pod zły adres trafiłeś.
- Mógłbym powiedzieć to samo. – Uśmiech na jego twarzy poszerzył się, kiedy wyciągał z kieszeni mnóstwo papierowych kulek. – Uczyńmy tą lekcję ciekawszą.
Zaśmiałem się cicho i wziąłem jedną kulkę. Rzuciłem nią w Gajeela. Zaplątała się w jego długie, czarne włosy, a on nawet tego nie zauważył.
- Dobry cel – mruknął Gray, strzelając w czoło pana Makarova.
Po takiej kilkominutowej zabawie skończyła nam się amunicja. Rozluźniłem się nieco, jego towarzystwo nie było już tak... ciężkie do zniesienia, tak niepewne.
- Wiesz, sądzę, że jesteśmy podobni – szepnąłem, kiedy zadzwonił dzwonek.
Spiął się i spojrzał na mnie chłodno.
- Chyba sobie kpisz, Różowy – prychnął i poszedł na przerwę, po drodze pokazując mi fucka. Odpowiedziałem tym samym.
Właśnie sobie uświadomiłem, że jednak przegrałem.
***
Kiedy szliśmy na geografię, Gajeel wypytywał mnie o Graya.
- Wydawało mi się, że chciał po prostu pogadać z kimś, kto go nie zna i nie zdążył sobie wyrobić opinii na jego temat – wyznałem. W zasadzie nie bardzo wiedziałem, dlaczego o tym rozmawiamy.
- Kpisz sobie ze mnie? – Metalowiec popatrzył na mnie z rozbawieniem. – Chciał się dowiedzieć o tobie czegoś, czego mógłby użyć przeciwko tobie. Tak właśnie działa Fullbuster. Dobrze, że zachowałeś zdrowy rozsądek i nic mu nie powiedziałeś.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo właśnie zadzwonił dzwonek, tym razem na lekcję.
Weszliśmy do klasy, w której natychmiast zapanował gwar. Nauczyciel – młody blondyn z blizną w kształcie błyskawicy, biegnącą od połowy czoła i kończącą się na policzku – stał ze rękami skrzyżowanymi na piersi i przyglądał się uczniom. Widać było, że czeka, aż zapadnie cisza. Niestety, na to się nie zanosiło.
Odwróciłem się do Lucy, aby zacząć rozmowę o błahych sprawach, a wtedy coś z hukiem pacnęło mnie w głowę. Zeszyt. Rozejrzałem się, aby znaleźć winowajcę i z pełną premedytacją mu oddać, a wtedy… ujrzałem bardzo nietypowy widok: nauczyciel rzucał przedmiotami w uczniów, wyraźnie wkurzony.
- ZAMKNĄĆ RYJE, MAŁOLATY! – krzyknął. Żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie.
Wszyscy automatycznie zamilkli. Patrzyliśmy na niego z niemałym szokiem.
- No. Nareszcie – warknął. – Nazywam się Laxus Dreyar i będę was uczył geografii. U mnie nie ma zmiłuj, więc macie się uczyć, gnoje. A teraz przedstawię wam regulamin. Jeśli ktoś się odezwie lub odwróci do tyłu, dostaje ocenę niedostateczną i uwagę do dziennika. A jeśli to nie pomoże, to zeszytem w łeb. Jasne? – Powiódł wzrokiem po klasie.
Przywdziałem maskę obojętności. Kątem oka dostrzegłem, że to samo zrobił Gray. Inni dalej bezczelnie gapili się na Dreyara, zszokowani.
Metody nauczania tego gościa są zdecydowanie… motywujące.
Zaśmiałem się w myślach. Czułem, że może być niezły czad. I że jako pierwszy zalezę mu za skórę.
Cóż, ostatnio znowu cierpię na lekki brak czasu nawet jeśli chodzi o wstawianie gotowych rozdziałów, no ale nic na to nie poradzę. Mam nadzieję, że się podobało ^^
Było jeszcze sporo wolnych miejsc, ale on skierował się wprost do mojej ławki. Rozsiadł się na krześle, nawet na mnie nie patrząc. Automatycznie się spiąłem. Gajeel posłał mi współczujące spojrzenie.
Nie musiałem długo czekać, aż zagaił rozmowę.
- Lubisz się wyróżniać, co? – zapytał. Na dźwięk jego głosu przeszedł mnie dreszcz. Domyśliłem się, że ma na myśli kolor moich włosów.
- Lubię łamać regulamin. Nie tylko szkolny – odparłem, opierając głowę o ścianę. – Jednak nie jest to temat, na który miałbym ochotę rozmawiać – dodałem po chwili, rzucając mu znudzone spojrzenie.
- Nie obchodzi mnie, na jakie tematy chcesz rozmawiać, a na jakie nie – prychnął cicho, zaciskając i rozprostowując palce prawej ręki.
Wyglądał, jakby miał ochotę mi przyłożyć.
- A mnie nie obchodzi, na jakie chcesz rozmawiać ty. – Wzruszyłem lekko ramionami.
Toczyła się między nami walka. O terytorium? O tytuł skurwiela wszechczasów? Nie byłem pewien, ale nie zamierzałem jej przegrać.
- Jeśli wolisz siedzenie i słuchanie tego starego pryka od jakiejkolwiek, choćby pseudo-inteligentnej rozmowy, to twój wybór. – Skrzywił się, co chyba miało być uśmiechem. Patrzył na mnie z niemałym rozbawieniem.
- Nie zamierzam zwierzać ci się ze swojego życia, ani tłumaczyć z koloru włosów – powiedziałem, przyglądając mu się z politowaniem. – Jeśli szukasz przyjaciół, to pod zły adres trafiłeś.
- Mógłbym powiedzieć to samo. – Uśmiech na jego twarzy poszerzył się, kiedy wyciągał z kieszeni mnóstwo papierowych kulek. – Uczyńmy tą lekcję ciekawszą.
Zaśmiałem się cicho i wziąłem jedną kulkę. Rzuciłem nią w Gajeela. Zaplątała się w jego długie, czarne włosy, a on nawet tego nie zauważył.
- Dobry cel – mruknął Gray, strzelając w czoło pana Makarova.
Po takiej kilkominutowej zabawie skończyła nam się amunicja. Rozluźniłem się nieco, jego towarzystwo nie było już tak... ciężkie do zniesienia, tak niepewne.
- Wiesz, sądzę, że jesteśmy podobni – szepnąłem, kiedy zadzwonił dzwonek.
Spiął się i spojrzał na mnie chłodno.
- Chyba sobie kpisz, Różowy – prychnął i poszedł na przerwę, po drodze pokazując mi fucka. Odpowiedziałem tym samym.
Właśnie sobie uświadomiłem, że jednak przegrałem.
***
Kiedy szliśmy na geografię, Gajeel wypytywał mnie o Graya.
- Wydawało mi się, że chciał po prostu pogadać z kimś, kto go nie zna i nie zdążył sobie wyrobić opinii na jego temat – wyznałem. W zasadzie nie bardzo wiedziałem, dlaczego o tym rozmawiamy.
- Kpisz sobie ze mnie? – Metalowiec popatrzył na mnie z rozbawieniem. – Chciał się dowiedzieć o tobie czegoś, czego mógłby użyć przeciwko tobie. Tak właśnie działa Fullbuster. Dobrze, że zachowałeś zdrowy rozsądek i nic mu nie powiedziałeś.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo właśnie zadzwonił dzwonek, tym razem na lekcję.
Weszliśmy do klasy, w której natychmiast zapanował gwar. Nauczyciel – młody blondyn z blizną w kształcie błyskawicy, biegnącą od połowy czoła i kończącą się na policzku – stał ze rękami skrzyżowanymi na piersi i przyglądał się uczniom. Widać było, że czeka, aż zapadnie cisza. Niestety, na to się nie zanosiło.
Odwróciłem się do Lucy, aby zacząć rozmowę o błahych sprawach, a wtedy coś z hukiem pacnęło mnie w głowę. Zeszyt. Rozejrzałem się, aby znaleźć winowajcę i z pełną premedytacją mu oddać, a wtedy… ujrzałem bardzo nietypowy widok: nauczyciel rzucał przedmiotami w uczniów, wyraźnie wkurzony.
- ZAMKNĄĆ RYJE, MAŁOLATY! – krzyknął. Żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie.
Wszyscy automatycznie zamilkli. Patrzyliśmy na niego z niemałym szokiem.
- No. Nareszcie – warknął. – Nazywam się Laxus Dreyar i będę was uczył geografii. U mnie nie ma zmiłuj, więc macie się uczyć, gnoje. A teraz przedstawię wam regulamin. Jeśli ktoś się odezwie lub odwróci do tyłu, dostaje ocenę niedostateczną i uwagę do dziennika. A jeśli to nie pomoże, to zeszytem w łeb. Jasne? – Powiódł wzrokiem po klasie.
Przywdziałem maskę obojętności. Kątem oka dostrzegłem, że to samo zrobił Gray. Inni dalej bezczelnie gapili się na Dreyara, zszokowani.
Metody nauczania tego gościa są zdecydowanie… motywujące.
Zaśmiałem się w myślach. Czułem, że może być niezły czad. I że jako pierwszy zalezę mu za skórę.
Cóż, ostatnio znowu cierpię na lekki brak czasu nawet jeśli chodzi o wstawianie gotowych rozdziałów, no ale nic na to nie poradzę. Mam nadzieję, że się podobało ^^