sobota, 20 lutego 2016

W sieci kłamstw - rozdział 3.

Byłem totalnie niewyspany i na głodzie nikotynowym. W dodatku stresowałem się pierwszym dniem szkoły.
Po drodze wpadłem na Gajeela i Levy w miejscu, w którym poznaliśmy się wczoraj. Dostrzegli mnie dopiero wtedy, gdy do nich podszedłem.
Nie dało się nie zauważyć, że byli zbyt zajęci sobą, aby zrobić to wcześniej. Wyczuwałem jakieś napięcie między nimi i to wcale nie znaczyło, że byli na siebie źli. Wręcz przeciwnie. Coś wisiało w powietrzu… czyżby miłość? Możliwe.
- Cześć – przywitałem się i wyciągnąłem papierosy. Poczęstowałem Metalowca.
- Jak żyjesz? – zapytał, rzucając mi przyjazne spojrzenie. – I dlaczego nadal się nie przefarbowałeś? Wezmą cię za pedała. – Już na starcie postanowił mi to uświadomić. Chyba naprawdę się o to martwił. W końcu mogłem przy okazji zszargać też jego reputację. Wielki Gajeel zadający się z pedziem? Kompromitacja!
- Dzięki za pocieszenie, ziom – mruknąłem, lekko się przy tym krzwiąc. – A żyję… ledwo, jak zresztą zapewne widać po mojej mordzie. A wy?
- Mój mózg się jeszcze nie włączył. – Zaśmiał się chłopak.
- Za to ja nie mam na co narzekać. – Levy przeciągnęła się, a potem mrugnęła do mnie.
Ostatni raz zaciągnąłem się dymem papierosowym, po czym zgasiłem peta i wsunąłem ręce do kieszeni szarej bluzy.
- Miło wiedzieć, że chociaż jedno z nas jest gotowe na kilka godzin męki. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – A tak w ogóle, to gdzie zgubiliście Lucy?
- Powiedziała, że dotrze później. – Niebieskowłosa przygryzła wargę. Widocznie martwiło ją coś związanego z blondynką. Wolałem nie wnikać, a nawet nie miałem do tego prawa – w końcu znałem ich zaledwie od wczoraj. Nie powinny mnie interesować ich sprawy.
Gajeel dopalił, po czym machnął na nas ręką. Ruszyliśmy do szkoły, nie spiesząc się. Moi towarzysze pogrążyli się w rozmowie, a ja wróciłem myślami do mojego życia w Sano.
Kaira…
Dużo razem przeżyliśmy, zarówno dobrych jak i złych chwil. Mimo tego nawet jej nie powiedziałem, że jestem adoptowany. Nie byłem na to gotowy.
Kiedy państwo Otonashi przyjechali do domu dziecka i oznajmili, że od tego momentu jestem ich synem, od razu opuściliśmy Tokio. W pośpiechu. Wszyscy zaczęliśmy życie z nową kartą w Sano, dlatego też łatwo wmówiliśmy nowym znajomym, iż jestem ich dzieckiem. Wstydzili się mnie, dlatego nie zostaliśmy w Tokio… chcieli mieć swoje dziecko, krew z krwi, a dostali tylko mnie. Sami się zdecydowali… ale tak coś czułem, że żałowali swojej decyzji. Przecież mogli wziąć jakiegoś niemowlaka… byłoby im łatwiej.
Wyciągnąłem telefon i wysłałem wiadomość do Kairy, która nadal nie dawała znaku życia:
Mam Ci dużo do opowiedzenia.
Daj znać, jak będziesz mogła rozmawiać.
Kocham Cię. ;*
Westchnąłem cicho. Właśnie znaleźliśmy się przed drzwiami szkoły.
- Levy! Gajeel! Natsu! – Usłyszeliśmy głos Lucy.
Podbiegła do nas, zdyszana. Na policzkach miała wypieki, a rozpuszczone włosy opadały jej kosmykami na twarz.
- Cześć. – Uśmiechnąłem się do niej.
Odwzajemniła uśmiech, odgarniając włosy z twarzy. Odwróciłem wzrok, aby nie patrzeć w jej brązowe oczy.
Weszliśmy do środka i od razu skierowaliśmy kroki ku sali lekcyjnej. Pierwszy był japoński, więc luz.
Przez całą lekcję było gadanie o regulaminie. Każdy siedział piekielnie znudzony. Gajeel przysypiał, Levy co jakiś czas rzucała mu ukradkowe spojrzenia. Lucy bawiła się kosmykiem blond włosów, Cana popijała coś przez słomkę (pewnie przemycone w butelce po coli piwo, tak coś czułem), Jellal z Erzą pisali do siebie liściki, a ja mazałem po kartce jakieś bohomazy, co chwila się rozglądając.
Gray nie przyszedł, a byłem bardzo ciekaw, jaki jest naprawdę. Wczoraj coś w jego spojrzeniu zainteresowało mnie. To „coś” powiedziało mi, że nie jest tym, za kogo mają go inni. Albo po prostu byłem zbyt ciekawy tego, czy naprawdę okaże się „skurwielem roku”, jak zwykł nazywać go Gajeel.
***

Na drugą godzinę Gray już dotarł, na samym wstępie zbierając opieprz od wychowawcy i jednocześnie dyrektora – starego pana Makarova. Nic sobie z tego nie zrobił. Miny innych wyraźnie zblakły, kiedy omiótł salę przenikliwym spojrzeniem – tylko ja pozostałem niewzruszony. Nie wiedziałem, czego takiego miałbym się bać.
Było jeszcze sporo wolnych miejsc, ale on skierował się wprost do mojej ławki. Rozsiadł się na krześle, nawet na mnie nie patrząc. Automatycznie się spiąłem. Gajeel posłał mi współczujące spojrzenie.
Nie musiałem długo czekać, aż zagaił rozmowę.
- Lubisz się wyróżniać, co? – zapytał. Na dźwięk jego głosu przeszedł mnie dreszcz. Domyśliłem się, że ma na myśli kolor moich włosów.
- Lubię łamać regulamin. Nie tylko szkolny – odparłem, opierając głowę o ścianę. – Jednak nie jest to temat, na który miałbym ochotę rozmawiać – dodałem po chwili, rzucając mu znudzone spojrzenie.
- Nie obchodzi mnie, na jakie tematy chcesz rozmawiać, a na jakie nie – prychnął cicho, zaciskając i rozprostowując palce prawej ręki.
Wyglądał, jakby miał ochotę mi przyłożyć.
- A mnie nie obchodzi, na jakie chcesz rozmawiać ty. – Wzruszyłem lekko ramionami.
Toczyła się między nami walka. O terytorium? O tytuł skurwiela wszechczasów? Nie byłem pewien, ale nie zamierzałem jej przegrać.
- Jeśli wolisz siedzenie i słuchanie tego starego pryka od jakiejkolwiek, choćby pseudo-inteligentnej rozmowy, to twój wybór. – Skrzywił się, co chyba miało być uśmiechem. Patrzył na mnie z niemałym rozbawieniem.
- Nie zamierzam zwierzać ci się ze swojego życia, ani tłumaczyć z koloru włosów – powiedziałem, przyglądając mu się z politowaniem. – Jeśli szukasz przyjaciół, to pod zły adres trafiłeś.
- Mógłbym powiedzieć to samo. – Uśmiech na jego twarzy poszerzył się, kiedy wyciągał z kieszeni mnóstwo papierowych kulek. – Uczyńmy tą lekcję ciekawszą.
Zaśmiałem się cicho i wziąłem jedną kulkę. Rzuciłem nią w Gajeela. Zaplątała się w jego długie, czarne włosy, a on nawet tego nie zauważył.
- Dobry cel – mruknął Gray, strzelając w czoło pana Makarova.
Po takiej kilkominutowej zabawie skończyła nam się amunicja. Rozluźniłem się nieco, jego towarzystwo nie było już tak... ciężkie do zniesienia, tak niepewne.
- Wiesz, sądzę, że jesteśmy podobni – szepnąłem, kiedy zadzwonił dzwonek.
Spiął się i spojrzał na mnie chłodno.
- Chyba sobie kpisz, Różowy – prychnął i poszedł na przerwę, po drodze pokazując mi fucka. Odpowiedziałem tym samym.
Właśnie sobie uświadomiłem, że jednak przegrałem.

***

Kiedy szliśmy na geografię, Gajeel wypytywał mnie o Graya.
- Wydawało mi się, że chciał po prostu pogadać z kimś, kto go nie zna i nie zdążył sobie wyrobić opinii na jego temat – wyznałem. W zasadzie nie bardzo wiedziałem, dlaczego o tym rozmawiamy.
- Kpisz sobie ze mnie? – Metalowiec popatrzył na mnie z rozbawieniem. – Chciał się dowiedzieć o tobie czegoś, czego mógłby użyć przeciwko tobie. Tak właśnie działa Fullbuster. Dobrze, że zachowałeś zdrowy rozsądek i nic mu nie powiedziałeś.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo właśnie zadzwonił dzwonek, tym razem na lekcję.
Weszliśmy do klasy, w której natychmiast zapanował gwar. Nauczyciel – młody blondyn z blizną w kształcie błyskawicy, biegnącą od połowy czoła i kończącą się na policzku – stał ze rękami skrzyżowanymi na piersi i przyglądał się uczniom. Widać było, że czeka, aż zapadnie cisza. Niestety, na to się nie zanosiło.
Odwróciłem się do Lucy, aby zacząć rozmowę o błahych sprawach, a wtedy coś z hukiem pacnęło mnie w głowę. Zeszyt. Rozejrzałem się, aby znaleźć winowajcę i z pełną premedytacją mu oddać, a wtedy… ujrzałem bardzo nietypowy widok: nauczyciel rzucał przedmiotami w uczniów, wyraźnie wkurzony.
- ZAMKNĄĆ RYJE, MAŁOLATY! – krzyknął. Żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie.
Wszyscy automatycznie zamilkli. Patrzyliśmy na niego z niemałym szokiem.
- No. Nareszcie – warknął. – Nazywam się Laxus Dreyar i będę was uczył geografii. U mnie nie ma zmiłuj, więc macie się uczyć, gnoje. A teraz przedstawię wam regulamin. Jeśli ktoś się odezwie lub odwróci do tyłu, dostaje ocenę niedostateczną i uwagę do dziennika. A jeśli to nie pomoże, to zeszytem w łeb. Jasne? – Powiódł wzrokiem po klasie.
Przywdziałem maskę obojętności. Kątem oka dostrzegłem, że to samo zrobił Gray. Inni dalej bezczelnie gapili się na Dreyara, zszokowani.
Metody nauczania tego gościa są zdecydowanie… motywujące.
Zaśmiałem się w myślach. Czułem, że może być niezły czad. I że jako pierwszy zalezę mu za skórę.



Cóż, ostatnio znowu cierpię na lekki brak czasu nawet jeśli chodzi o wstawianie gotowych rozdziałów, no ale nic na to nie poradzę. Mam nadzieję, że się podobało ^^

niedziela, 7 lutego 2016

W sieci kłamstw - rozdział 2.

Weekend minął mi głównie na pomocy w domu i zorientowaniu się, gdzie co się znajduje. Magnolia nie jest dużym miastem, więc nie musiałem się martwić o to, że się zgubię. Piechotą mogłem spokojnie dojść wszędzie.
W niedzielę wieczorem matka postarała się, aby mojemu strojowi galowemu nie było nic do zarzucenia i uparła się, aby obciąć mi przydługie różowe włosy i je przefarbować na normalny kolor, ale wybiłem jej to z głowy. Miałem gdzieś, co kto sobie o mnie pomyśli na rozpoczęciu i później, w roku szkolnym.
Największym problemem było w tym momencie to, że znajomi z Sano do tej pory nie dali znaku życia.
Kaira…
Potrząsnąłem głową, chcąc odegnać od siebie myśli o niej. Skupiłem się za to na świergotaniu matki.
- Wiem, że ciężko ci było opuścić Sano, ale przynajmniej szkołą nie musiałeś się martwić, w końcu idziesz do liceum na pierwszy rok. Tam pewnie i tak nikt znajomy nie poszedłby do tej samej szkoły, co ty.
- Sądzisz, że poszedłbym do jakiegoś wybitnego liceum, a moi znajomi to debile, czy na odwrót? – Skrzywiłem się.
- Och, źle mnie zrozumiałeś, skarbie. – Machnęła ręką, zbywając mnie.
Fakt faktem, że do najlepszych i najbardziej wzorowych uczniów nie należałem. Byłem raczej przeciętny, ale nawet to sprawiło, że państwo Otonashi mieli mnie za idiotę.
- Taaak, pewnie – mruknąłem tylko, po czym zabrałem strój galowy i wróciłem na górę. Nigdy nie lubiłem długo przebywać w towarzystwie rodziców. Najbardziej irytowało mnie, kiedy zwracali się do mnie ich nazwiskiem. Nie wiem, po co ta farsa… w każdym razie nigdy nie dałem po sobie nic poznać.
Położyłem ubranie na fotelu, po czym położyłem się spać. Jutrzejszy dzień będzie masakrą…

***

Drrrrrrrrr. Drrrrr. Drrrr.
Przenikliwy dźwięk kazał mi otworzyć oczy i pozbyć się jego źródła. Od rozwalenia budzika o ścianę powstrzymał mnie jedynie fakt, iż ustawiłem go w telefonie.
Westchnąłem, przypominając sobie, co dziś za dzień. Początek męki zwanej szkołą. I znowu udawanie luzaka, którego nic nie obchodzi.
Podniosłem się i ubrałem. Włosy pozostawiłem w artystycznym nieładzie i zszedłem na śniadanie.
- Dzień dobry – mruknąłem do rodziców siedzących już przy stole.
Czekał na mnie talerz parującej jajecznicy. Zasiadłem na wolnym miejscu i rozgrzebałem jedzenie widelcem.
- Wyspałeś się? – Uśmiechnęła się do mnie matka.
- Nie. Nadal śpię – odparłem, po czym szybko wsunąłem w siebie posiłek i wstałem. – Dziękuję za śniadanie. Muszę iść, bo się spóźnię. Cześć. – Pożegnałem się i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Na szczęście rodzice nie zamierzali ze mną długo rozmawiać, gdy widzieli podły humor.

***

Kiedy znalazłem się za zakrętem, wyciągnąłem z kieszeni spodni paczkę papierosów. Wcześniej nie miałem okazji jej napocząć. Teraz wyjąłem jednego płuco-truciciela z opakowania i odpaliłem zapalniczką. Zaciągnąłem się dymem głęboko w płuca, chwilę później go wypuszczając. To mnie uspokajało.
Oparłem się o ogrodzenie, spokojnie sobie paląc.
Ciekaw jestem jak tam będzie. A z drugiej strony mam to gdzieś. W ogóle nie mam stresu.
W moje rozmyślania wkradł się męski głos.
- Lu, błagam, załatw mi coś do palenia, bo chyba pierdolnę – powiedział ten ktoś.
Spojrzałem w stronę, z której doszły do mnie głosy. W moim kierunku zmierzał wysoki chłopak razem z dwiema niższymi od niego o głowę dziewczynami. Wszyscy ubrani byli na galowo.
- Daj sobie spokój – burknęła dziewczyna. Była blondynką, włosy związała w dwa kucyki. Duże, brązowe oczy patrzyły na tamtego z  nieskrywaną irytacją.
Chłopak prychnął. Wyglądał mi na typowego metalowca – długie, czarne włosy, lekko pokręcone. Po trzy kolczyki w obu brwiach, w nosie i w uszach.
Ich towarzyszka tylko patrzyła na nich z rozbawieniem – włosy miała niebieskie (ach, ta moda na farbowanie), krótkie, przewiązane wstążką.
Kiedy przechodzili obok mnie, mimowolnie wyciągnąłem przed siebie paczkę papierosów.
- Usłyszałem, że chcesz zapalić – rzuciłem w stronę kolesia.
Cała trójka zatrzymała się. Popatrzyli na mnie z lekkim zaskoczeniem.
- Czy my… się znamy? – spytała blondynka, przekrzywiając lekko głowę w bok. Wyraźnie zaciekawiła ją moja osoba.
Niebieskowłosa zmarszczyła brwi, a metalowiec po chwili wahania sięgnął do paczki. Podałem mu również zapalniczkę. Zgasiłem peta i odpaliłem następnego, kiedy ją oddał.
- Nie znamy się – mruknąłem. – Przyjechałem tu dopiero w piątek. – Ponownie oparłem się o ogrodzenie.
- Redfox Gajeel jestem – odezwał się metalowiec. – Życie mi uratowałeś, skończył mi się hajs, a do peta ciągnie. – Zaśmiał się.
- Ja jestem Drag… Otonashi Natsu. – Ledwo zdołałem ugryźć się w język.
Każdy będzie mnie znał jako Otonashi’ego czy tego chciałem, czy nie. Tak naprawdę nigdy nikomu nie zdradziłem, że jestem adoptowany.
- Lucy Heartfilia. – Przedstawiła się blondynka.
- Levy McGarden. – Pomachała do mnie niebieskowłosa.
- Miło mi – powiedziałem, bo tego wymagała kultura. – Zgaduję, że też idziecie na rozpoczęcie.
Pokiwali głowami z dość nieszczęśliwymi minami. Co się dziwić. Mnie też ta perspektywa nie skłaniała do skakania z radości, a wręcz przeciwnie.
- Chodźcie – mruknął Gajeel, po czym ruszył w stronę szkoły, a my zaraz za nim.
Po drodze wypytywali mnie skąd jestem, dlaczego tu przyjechałem i do której idę klasy. Okazało się, że wszyscy są w moim wieku. Tylko że oni mieli to szczęście, że znali tutaj praktycznie każdego. Ja tylko ich. Mimo wszystko doszedłem do wniosku, iż będą nieocenionym źródłem informacji o innych ludziach z klasy.
Wreszcie stanęliśmy przed szkołą. Poprowadzili mnie na salę gimnastyczną i stanęliśmy pod samą ścianą. Wywoływali nas po kolei, abyśmy podeszli do wychowawcy.
I wtedy go ujrzałem. Stał, nonszalancko oparty o kaloryfer, z rękami w kieszeniach. Wyglądał, jakby nic go nie obchodziło. Wzrok miał zupełnie obojętny. Włosy odstawały w każdym możliwym kierunku, ich kolor podchodził pod granatowy. Mimo wszystko był przystojny, to musiałem przyznać. I zupełnie nie podobny do tych wszystkich ludzi, których tu widziałem.
- Kim on jest? – zapytałem Gajeela, wskazując dyskretnie głową na chłopaka.
Rzucił okiem w stronę, którą wskazywałem i skrzywił się z niesmakiem.
- Gray Fullbuster. Jedna z najbardziej znienawidzonych osób w szkole. A raczej jest na ich czele – prychnął. – Ale wiesz, jak jest. Ludzie udają, że go lubią i boją się go, bo jest nieobliczalny. Nie raz posłał kogoś do szpitala.
Po raz kolejny spojrzałem na ciemnowłosego. Nie wyglądał mi na kogoś zdolnego do takich rzeczy, ale… nie znałem go, a pozory – jak każdy wie - mylą.
- A w blondzie wyglądałby zdecydowanie lepiej – dodała Levy, puszczając do mnie oko.
Zaśmiałem się i machnąłem ręką, chcąc uciąć temat.

***

Trafiłem do klasy z całą trójką. I z Gray’em, co nikogo nie ucieszyło. Ja tam miałem to gdzieś. Nigdy nie kierowałem się plotkami, a gościa nie znałem, więc nie zamierzałem go oceniać.
Lucy zapoznała mnie z Erzą, Jellalem i Caną (która chyba była trochę pijana), którzy również będą się ze mną męczyć przez najbliższe lata.
Całą siódemką postanowiliśmy wybrać się na mrożoną kawę. Nie chciało mi się jeszcze wracać do domu, więc przyjąłem ich propozycję z wdzięcznością.
Kupiliśmy więc po kawie i poszliśmy do parku. Usiadłem na oparciu ławki, a zaraz obok mnie Gajeel z Levy. Tamci próbowali się zmieścić na siedzeniu we czwórkę.
- Zwykle przychodzimy tu w pięć osób i wtedy nie ma problemu. – Zaśmiała się Erza.
- W pięć? – Uniosłem brew do góry.
- Mnie zwykle z nimi nie ma – odezwała się Cana i uśmiechnęła lekko, odgarniając niesforne loki z czoła.
- Bo wolisz przebywać z księciem Grayem. – Głos Gajeela ociekał sarkazmem.
Szatynka spiorunowała go wzrokiem i prychnęła.
- Fakt, jest skurwysynem, ale go lubię – odparła chłodno.
- Nie rozumiem, jak można żywić do niego inne uczucia poza nienawiścią – bąknęła Levy.
- Hej, debile, przestańcie pierdolić głupoty – nakazała czerwonowłosa Erza.
Ku mojemu zaskoczeniu, pospiesznie zmienili temat.

***

Gdy wróciłem do domu wiedziałem już, że Gajeel mieszka sam od dwóch lat, Erza od zawsze posiadała największy autorytet i szkarłatne włosy, Cana powinna udać się do klubu AA, matka Lucy nie żyje, a od ojca się wyprowadziła. Levy jest dobra w rozszyfrowywaniu kodów, a Jellal zrobił sobie tatuaż i przefarbował włosy na niebiesko, gdy miał dwanaście lat. Geniusz.
W zamian za ich szczerość wyznałem im, że pofarbowałem włosy na różowo w oznace buntu. O tym, że jestem adoptowany, nie pisnąłem nawet słówka.
Pasowałem do tych dziwaków i czułem się przy nich zaskakująco swobodnie.
Może jednak w tej mieścinie nie będzie tak źle…?
Z tą pokrzepiającą myślą w głowie zasnąłem.



No dobra, lekko się spóźniłam z rozdziałem, ale brak czasu i te sprawy, postaram się teraz wszystko nadrobić ^^
Jestem w trakcie przerabiania kolejnego opowiadania, które nieco rozwinę. Gdy tylko skończę, je też zacznę tutaj wstawiać.
Miłedo wieczoru! :3