Weekend minął mi głównie
na pomocy w domu i zorientowaniu się, gdzie co się znajduje. Magnolia nie jest
dużym miastem, więc nie musiałem się martwić o to, że się zgubię. Piechotą
mogłem spokojnie dojść wszędzie.
W niedzielę wieczorem matka postarała się, aby mojemu strojowi galowemu nie było nic do zarzucenia i uparła się, aby obciąć mi przydługie różowe włosy i je przefarbować na normalny kolor, ale wybiłem jej to z głowy. Miałem gdzieś, co kto sobie o mnie pomyśli na rozpoczęciu i później, w roku szkolnym.
Największym problemem było w tym momencie to, że znajomi z Sano do tej pory nie dali znaku życia.
Kaira…
Potrząsnąłem głową, chcąc odegnać od siebie myśli o niej. Skupiłem się za to na świergotaniu matki.
- Wiem, że ciężko ci było opuścić Sano, ale przynajmniej szkołą nie musiałeś się martwić, w końcu idziesz do liceum na pierwszy rok. Tam pewnie i tak nikt znajomy nie poszedłby do tej samej szkoły, co ty.
- Sądzisz, że poszedłbym do jakiegoś wybitnego liceum, a moi znajomi to debile, czy na odwrót? – Skrzywiłem się.
- Och, źle mnie zrozumiałeś, skarbie. – Machnęła ręką, zbywając mnie.
Fakt faktem, że do najlepszych i najbardziej wzorowych uczniów nie należałem. Byłem raczej przeciętny, ale nawet to sprawiło, że państwo Otonashi mieli mnie za idiotę.
- Taaak, pewnie – mruknąłem tylko, po czym zabrałem strój galowy i wróciłem na górę. Nigdy nie lubiłem długo przebywać w towarzystwie rodziców. Najbardziej irytowało mnie, kiedy zwracali się do mnie ich nazwiskiem. Nie wiem, po co ta farsa… w każdym razie nigdy nie dałem po sobie nic poznać.
Położyłem ubranie na fotelu, po czym położyłem się spać. Jutrzejszy dzień będzie masakrą…
***
Drrrrrrrrr. Drrrrr. Drrrr.
Przenikliwy dźwięk kazał mi otworzyć oczy i pozbyć się jego źródła. Od rozwalenia budzika o ścianę powstrzymał mnie jedynie fakt, iż ustawiłem go w telefonie.
Westchnąłem, przypominając sobie, co dziś za dzień. Początek męki zwanej szkołą. I znowu udawanie luzaka, którego nic nie obchodzi.
Podniosłem się i ubrałem. Włosy pozostawiłem w artystycznym nieładzie i zszedłem na śniadanie.
- Dzień dobry – mruknąłem do rodziców siedzących już przy stole.
Czekał na mnie talerz parującej jajecznicy. Zasiadłem na wolnym miejscu i rozgrzebałem jedzenie widelcem.
- Wyspałeś się? – Uśmiechnęła się do mnie matka.
- Nie. Nadal śpię – odparłem, po czym szybko wsunąłem w siebie posiłek i wstałem. – Dziękuję za śniadanie. Muszę iść, bo się spóźnię. Cześć. – Pożegnałem się i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Na szczęście rodzice nie zamierzali ze mną długo rozmawiać, gdy widzieli podły humor.
***
Kiedy znalazłem się za zakrętem, wyciągnąłem z kieszeni spodni paczkę papierosów. Wcześniej nie miałem okazji jej napocząć. Teraz wyjąłem jednego płuco-truciciela z opakowania i odpaliłem zapalniczką. Zaciągnąłem się dymem głęboko w płuca, chwilę później go wypuszczając. To mnie uspokajało.
Oparłem się o ogrodzenie, spokojnie sobie paląc.
Ciekaw jestem jak tam będzie. A z drugiej strony mam to gdzieś. W ogóle nie mam stresu.
W moje rozmyślania wkradł się męski głos.
- Lu, błagam, załatw mi coś do palenia, bo chyba pierdolnę – powiedział ten ktoś.
Spojrzałem w stronę, z której doszły do mnie głosy. W moim kierunku zmierzał wysoki chłopak razem z dwiema niższymi od niego o głowę dziewczynami. Wszyscy ubrani byli na galowo.
- Daj sobie spokój – burknęła dziewczyna. Była blondynką, włosy związała w dwa kucyki. Duże, brązowe oczy patrzyły na tamtego z nieskrywaną irytacją.
Chłopak prychnął. Wyglądał mi na typowego metalowca – długie, czarne włosy, lekko pokręcone. Po trzy kolczyki w obu brwiach, w nosie i w uszach.
Ich towarzyszka tylko patrzyła na nich z rozbawieniem – włosy miała niebieskie (ach, ta moda na farbowanie), krótkie, przewiązane wstążką.
Kiedy przechodzili obok mnie, mimowolnie wyciągnąłem przed siebie paczkę papierosów.
- Usłyszałem, że chcesz zapalić – rzuciłem w stronę kolesia.
Cała trójka zatrzymała się. Popatrzyli na mnie z lekkim zaskoczeniem.
- Czy my… się znamy? – spytała blondynka, przekrzywiając lekko głowę w bok. Wyraźnie zaciekawiła ją moja osoba.
Niebieskowłosa zmarszczyła brwi, a metalowiec po chwili wahania sięgnął do paczki. Podałem mu również zapalniczkę. Zgasiłem peta i odpaliłem następnego, kiedy ją oddał.
- Nie znamy się – mruknąłem. – Przyjechałem tu dopiero w piątek. – Ponownie oparłem się o ogrodzenie.
- Redfox Gajeel jestem – odezwał się metalowiec. – Życie mi uratowałeś, skończył mi się hajs, a do peta ciągnie. – Zaśmiał się.
- Ja jestem Drag… Otonashi Natsu. – Ledwo zdołałem ugryźć się w język.
Każdy będzie mnie znał jako Otonashi’ego czy tego chciałem, czy nie. Tak naprawdę nigdy nikomu nie zdradziłem, że jestem adoptowany.
- Lucy Heartfilia. – Przedstawiła się blondynka.
- Levy McGarden. – Pomachała do mnie niebieskowłosa.
- Miło mi – powiedziałem, bo tego wymagała kultura. – Zgaduję, że też idziecie na rozpoczęcie.
Pokiwali głowami z dość nieszczęśliwymi minami. Co się dziwić. Mnie też ta perspektywa nie skłaniała do skakania z radości, a wręcz przeciwnie.
- Chodźcie – mruknął Gajeel, po czym ruszył w stronę szkoły, a my zaraz za nim.
Po drodze wypytywali mnie skąd jestem, dlaczego tu przyjechałem i do której idę klasy. Okazało się, że wszyscy są w moim wieku. Tylko że oni mieli to szczęście, że znali tutaj praktycznie każdego. Ja tylko ich. Mimo wszystko doszedłem do wniosku, iż będą nieocenionym źródłem informacji o innych ludziach z klasy.
Wreszcie stanęliśmy przed szkołą. Poprowadzili mnie na salę gimnastyczną i stanęliśmy pod samą ścianą. Wywoływali nas po kolei, abyśmy podeszli do wychowawcy.
I wtedy go ujrzałem. Stał, nonszalancko oparty o kaloryfer, z rękami w kieszeniach. Wyglądał, jakby nic go nie obchodziło. Wzrok miał zupełnie obojętny. Włosy odstawały w każdym możliwym kierunku, ich kolor podchodził pod granatowy. Mimo wszystko był przystojny, to musiałem przyznać. I zupełnie nie podobny do tych wszystkich ludzi, których tu widziałem.
- Kim on jest? – zapytałem Gajeela, wskazując dyskretnie głową na chłopaka.
Rzucił okiem w stronę, którą wskazywałem i skrzywił się z niesmakiem.
- Gray Fullbuster. Jedna z najbardziej znienawidzonych osób w szkole. A raczej jest na ich czele – prychnął. – Ale wiesz, jak jest. Ludzie udają, że go lubią i boją się go, bo jest nieobliczalny. Nie raz posłał kogoś do szpitala.
Po raz kolejny spojrzałem na ciemnowłosego. Nie wyglądał mi na kogoś zdolnego do takich rzeczy, ale… nie znałem go, a pozory – jak każdy wie - mylą.
- A w blondzie wyglądałby zdecydowanie lepiej – dodała Levy, puszczając do mnie oko.
Zaśmiałem się i machnąłem ręką, chcąc uciąć temat.
***
Trafiłem do klasy z całą trójką. I z Gray’em, co nikogo nie ucieszyło. Ja tam miałem to gdzieś. Nigdy nie kierowałem się plotkami, a gościa nie znałem, więc nie zamierzałem go oceniać.
Lucy zapoznała mnie z Erzą, Jellalem i Caną (która chyba była trochę pijana), którzy również będą się ze mną męczyć przez najbliższe lata.
Całą siódemką postanowiliśmy wybrać się na mrożoną kawę. Nie chciało mi się jeszcze wracać do domu, więc przyjąłem ich propozycję z wdzięcznością.
Kupiliśmy więc po kawie i poszliśmy do parku. Usiadłem na oparciu ławki, a zaraz obok mnie Gajeel z Levy. Tamci próbowali się zmieścić na siedzeniu we czwórkę.
- Zwykle przychodzimy tu w pięć osób i wtedy nie ma problemu. – Zaśmiała się Erza.
- W pięć? – Uniosłem brew do góry.
- Mnie zwykle z nimi nie ma – odezwała się Cana i uśmiechnęła lekko, odgarniając niesforne loki z czoła.
- Bo wolisz przebywać z księciem Grayem. – Głos Gajeela ociekał sarkazmem.
Szatynka spiorunowała go wzrokiem i prychnęła.
- Fakt, jest skurwysynem, ale go lubię – odparła chłodno.
- Nie rozumiem, jak można żywić do niego inne uczucia poza nienawiścią – bąknęła Levy.
- Hej, debile, przestańcie pierdolić głupoty – nakazała czerwonowłosa Erza.
Ku mojemu zaskoczeniu, pospiesznie zmienili temat.
***
Gdy wróciłem do domu wiedziałem już, że Gajeel mieszka sam od dwóch lat, Erza od zawsze posiadała największy autorytet i szkarłatne włosy, Cana powinna udać się do klubu AA, matka Lucy nie żyje, a od ojca się wyprowadziła. Levy jest dobra w rozszyfrowywaniu kodów, a Jellal zrobił sobie tatuaż i przefarbował włosy na niebiesko, gdy miał dwanaście lat. Geniusz.
W zamian za ich szczerość wyznałem im, że pofarbowałem włosy na różowo w oznace buntu. O tym, że jestem adoptowany, nie pisnąłem nawet słówka.
Pasowałem do tych dziwaków i czułem się przy nich zaskakująco swobodnie.
Może jednak w tej mieścinie nie będzie tak źle…?
Z tą pokrzepiającą myślą w głowie zasnąłem.
W niedzielę wieczorem matka postarała się, aby mojemu strojowi galowemu nie było nic do zarzucenia i uparła się, aby obciąć mi przydługie różowe włosy i je przefarbować na normalny kolor, ale wybiłem jej to z głowy. Miałem gdzieś, co kto sobie o mnie pomyśli na rozpoczęciu i później, w roku szkolnym.
Największym problemem było w tym momencie to, że znajomi z Sano do tej pory nie dali znaku życia.
Kaira…
Potrząsnąłem głową, chcąc odegnać od siebie myśli o niej. Skupiłem się za to na świergotaniu matki.
- Wiem, że ciężko ci było opuścić Sano, ale przynajmniej szkołą nie musiałeś się martwić, w końcu idziesz do liceum na pierwszy rok. Tam pewnie i tak nikt znajomy nie poszedłby do tej samej szkoły, co ty.
- Sądzisz, że poszedłbym do jakiegoś wybitnego liceum, a moi znajomi to debile, czy na odwrót? – Skrzywiłem się.
- Och, źle mnie zrozumiałeś, skarbie. – Machnęła ręką, zbywając mnie.
Fakt faktem, że do najlepszych i najbardziej wzorowych uczniów nie należałem. Byłem raczej przeciętny, ale nawet to sprawiło, że państwo Otonashi mieli mnie za idiotę.
- Taaak, pewnie – mruknąłem tylko, po czym zabrałem strój galowy i wróciłem na górę. Nigdy nie lubiłem długo przebywać w towarzystwie rodziców. Najbardziej irytowało mnie, kiedy zwracali się do mnie ich nazwiskiem. Nie wiem, po co ta farsa… w każdym razie nigdy nie dałem po sobie nic poznać.
Położyłem ubranie na fotelu, po czym położyłem się spać. Jutrzejszy dzień będzie masakrą…
***
Drrrrrrrrr. Drrrrr. Drrrr.
Przenikliwy dźwięk kazał mi otworzyć oczy i pozbyć się jego źródła. Od rozwalenia budzika o ścianę powstrzymał mnie jedynie fakt, iż ustawiłem go w telefonie.
Westchnąłem, przypominając sobie, co dziś za dzień. Początek męki zwanej szkołą. I znowu udawanie luzaka, którego nic nie obchodzi.
Podniosłem się i ubrałem. Włosy pozostawiłem w artystycznym nieładzie i zszedłem na śniadanie.
- Dzień dobry – mruknąłem do rodziców siedzących już przy stole.
Czekał na mnie talerz parującej jajecznicy. Zasiadłem na wolnym miejscu i rozgrzebałem jedzenie widelcem.
- Wyspałeś się? – Uśmiechnęła się do mnie matka.
- Nie. Nadal śpię – odparłem, po czym szybko wsunąłem w siebie posiłek i wstałem. – Dziękuję za śniadanie. Muszę iść, bo się spóźnię. Cześć. – Pożegnałem się i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Na szczęście rodzice nie zamierzali ze mną długo rozmawiać, gdy widzieli podły humor.
***
Kiedy znalazłem się za zakrętem, wyciągnąłem z kieszeni spodni paczkę papierosów. Wcześniej nie miałem okazji jej napocząć. Teraz wyjąłem jednego płuco-truciciela z opakowania i odpaliłem zapalniczką. Zaciągnąłem się dymem głęboko w płuca, chwilę później go wypuszczając. To mnie uspokajało.
Oparłem się o ogrodzenie, spokojnie sobie paląc.
Ciekaw jestem jak tam będzie. A z drugiej strony mam to gdzieś. W ogóle nie mam stresu.
W moje rozmyślania wkradł się męski głos.
- Lu, błagam, załatw mi coś do palenia, bo chyba pierdolnę – powiedział ten ktoś.
Spojrzałem w stronę, z której doszły do mnie głosy. W moim kierunku zmierzał wysoki chłopak razem z dwiema niższymi od niego o głowę dziewczynami. Wszyscy ubrani byli na galowo.
- Daj sobie spokój – burknęła dziewczyna. Była blondynką, włosy związała w dwa kucyki. Duże, brązowe oczy patrzyły na tamtego z nieskrywaną irytacją.
Chłopak prychnął. Wyglądał mi na typowego metalowca – długie, czarne włosy, lekko pokręcone. Po trzy kolczyki w obu brwiach, w nosie i w uszach.
Ich towarzyszka tylko patrzyła na nich z rozbawieniem – włosy miała niebieskie (ach, ta moda na farbowanie), krótkie, przewiązane wstążką.
Kiedy przechodzili obok mnie, mimowolnie wyciągnąłem przed siebie paczkę papierosów.
- Usłyszałem, że chcesz zapalić – rzuciłem w stronę kolesia.
Cała trójka zatrzymała się. Popatrzyli na mnie z lekkim zaskoczeniem.
- Czy my… się znamy? – spytała blondynka, przekrzywiając lekko głowę w bok. Wyraźnie zaciekawiła ją moja osoba.
Niebieskowłosa zmarszczyła brwi, a metalowiec po chwili wahania sięgnął do paczki. Podałem mu również zapalniczkę. Zgasiłem peta i odpaliłem następnego, kiedy ją oddał.
- Nie znamy się – mruknąłem. – Przyjechałem tu dopiero w piątek. – Ponownie oparłem się o ogrodzenie.
- Redfox Gajeel jestem – odezwał się metalowiec. – Życie mi uratowałeś, skończył mi się hajs, a do peta ciągnie. – Zaśmiał się.
- Ja jestem Drag… Otonashi Natsu. – Ledwo zdołałem ugryźć się w język.
Każdy będzie mnie znał jako Otonashi’ego czy tego chciałem, czy nie. Tak naprawdę nigdy nikomu nie zdradziłem, że jestem adoptowany.
- Lucy Heartfilia. – Przedstawiła się blondynka.
- Levy McGarden. – Pomachała do mnie niebieskowłosa.
- Miło mi – powiedziałem, bo tego wymagała kultura. – Zgaduję, że też idziecie na rozpoczęcie.
Pokiwali głowami z dość nieszczęśliwymi minami. Co się dziwić. Mnie też ta perspektywa nie skłaniała do skakania z radości, a wręcz przeciwnie.
- Chodźcie – mruknął Gajeel, po czym ruszył w stronę szkoły, a my zaraz za nim.
Po drodze wypytywali mnie skąd jestem, dlaczego tu przyjechałem i do której idę klasy. Okazało się, że wszyscy są w moim wieku. Tylko że oni mieli to szczęście, że znali tutaj praktycznie każdego. Ja tylko ich. Mimo wszystko doszedłem do wniosku, iż będą nieocenionym źródłem informacji o innych ludziach z klasy.
Wreszcie stanęliśmy przed szkołą. Poprowadzili mnie na salę gimnastyczną i stanęliśmy pod samą ścianą. Wywoływali nas po kolei, abyśmy podeszli do wychowawcy.
I wtedy go ujrzałem. Stał, nonszalancko oparty o kaloryfer, z rękami w kieszeniach. Wyglądał, jakby nic go nie obchodziło. Wzrok miał zupełnie obojętny. Włosy odstawały w każdym możliwym kierunku, ich kolor podchodził pod granatowy. Mimo wszystko był przystojny, to musiałem przyznać. I zupełnie nie podobny do tych wszystkich ludzi, których tu widziałem.
- Kim on jest? – zapytałem Gajeela, wskazując dyskretnie głową na chłopaka.
Rzucił okiem w stronę, którą wskazywałem i skrzywił się z niesmakiem.
- Gray Fullbuster. Jedna z najbardziej znienawidzonych osób w szkole. A raczej jest na ich czele – prychnął. – Ale wiesz, jak jest. Ludzie udają, że go lubią i boją się go, bo jest nieobliczalny. Nie raz posłał kogoś do szpitala.
Po raz kolejny spojrzałem na ciemnowłosego. Nie wyglądał mi na kogoś zdolnego do takich rzeczy, ale… nie znałem go, a pozory – jak każdy wie - mylą.
- A w blondzie wyglądałby zdecydowanie lepiej – dodała Levy, puszczając do mnie oko.
Zaśmiałem się i machnąłem ręką, chcąc uciąć temat.
***
Trafiłem do klasy z całą trójką. I z Gray’em, co nikogo nie ucieszyło. Ja tam miałem to gdzieś. Nigdy nie kierowałem się plotkami, a gościa nie znałem, więc nie zamierzałem go oceniać.
Lucy zapoznała mnie z Erzą, Jellalem i Caną (która chyba była trochę pijana), którzy również będą się ze mną męczyć przez najbliższe lata.
Całą siódemką postanowiliśmy wybrać się na mrożoną kawę. Nie chciało mi się jeszcze wracać do domu, więc przyjąłem ich propozycję z wdzięcznością.
Kupiliśmy więc po kawie i poszliśmy do parku. Usiadłem na oparciu ławki, a zaraz obok mnie Gajeel z Levy. Tamci próbowali się zmieścić na siedzeniu we czwórkę.
- Zwykle przychodzimy tu w pięć osób i wtedy nie ma problemu. – Zaśmiała się Erza.
- W pięć? – Uniosłem brew do góry.
- Mnie zwykle z nimi nie ma – odezwała się Cana i uśmiechnęła lekko, odgarniając niesforne loki z czoła.
- Bo wolisz przebywać z księciem Grayem. – Głos Gajeela ociekał sarkazmem.
Szatynka spiorunowała go wzrokiem i prychnęła.
- Fakt, jest skurwysynem, ale go lubię – odparła chłodno.
- Nie rozumiem, jak można żywić do niego inne uczucia poza nienawiścią – bąknęła Levy.
- Hej, debile, przestańcie pierdolić głupoty – nakazała czerwonowłosa Erza.
Ku mojemu zaskoczeniu, pospiesznie zmienili temat.
***
Gdy wróciłem do domu wiedziałem już, że Gajeel mieszka sam od dwóch lat, Erza od zawsze posiadała największy autorytet i szkarłatne włosy, Cana powinna udać się do klubu AA, matka Lucy nie żyje, a od ojca się wyprowadziła. Levy jest dobra w rozszyfrowywaniu kodów, a Jellal zrobił sobie tatuaż i przefarbował włosy na niebiesko, gdy miał dwanaście lat. Geniusz.
W zamian za ich szczerość wyznałem im, że pofarbowałem włosy na różowo w oznace buntu. O tym, że jestem adoptowany, nie pisnąłem nawet słówka.
Pasowałem do tych dziwaków i czułem się przy nich zaskakująco swobodnie.
Może jednak w tej mieścinie nie będzie tak źle…?
Z tą pokrzepiającą myślą w głowie zasnąłem.
No dobra, lekko się spóźniłam z rozdziałem, ale brak czasu i te sprawy, postaram się teraz wszystko nadrobić ^^
Jestem w trakcie przerabiania kolejnego opowiadania, które nieco rozwinę. Gdy tylko skończę, je też zacznę tutaj wstawiać.
Miłedo wieczoru! :3
Jestem w trakcie przerabiania kolejnego opowiadania, które nieco rozwinę. Gdy tylko skończę, je też zacznę tutaj wstawiać.
Miłedo wieczoru! :3
Cześć!
OdpowiedzUsuńZanim skomentuję ten rozdział, napiszę, że bardzo się cieszę, iż planujesz dodawać tutaj opko, o które pytałam pod poprzednią notką :D. Oby szybko nadeszła ta chwila, bo nieznajomość zakończenia mocno mnie drażni! A teraz wróćmy do powyższego rozdziału, który naprawdę mi się podobał. Natsu zainteresowany Grayem, co jest chyba najlepszą i najbardziej przeze mnie wyczekiwaną rzeczą :D. Do tego zrobiłaś z Fullbustera największą zmorę szkoły - nieźle! Ale powiem Ci, że widzę go w tej roli :D. I nowi znajomi Natsu też przypadli mi do gustu :D. Oj, coś czuję, że będzie się działo! Co jeszcze? Nic nie szkodzi, że rozdział jest później. Dla mnie nawet lepiej, bo mam chwilę wolnego i więcej siły, niż w poprzednich dniach, dlatego od ręki przeczytałam i komentuję :). I to chyba tyle :). Życzę Ci mnóstwa weny i również miłego wieczoru :).
Pozdrawiam cieplutko!
Twoja R ♥.