sobota, 20 sierpnia 2016

W sieci kłamstw - rozdział 11.

Kiedy się obudziłem, było już południe. Z początku myślałem, że zaspałem do szkoły, ale nie – była sobota. Upragniony dzień, w którym mogłem się spokojnie poopierdalać i pomyśleć.
Ostatnio tego myślenia było zdecydowanie za dużo, cholera. Rzuciłem okiem na telefon.
5 połączeń nieodebranych od Kairy.
7 wiadomości od Stinga. Że WTF?
1 wiadomość od Gajeela.
Czego ci ludzie ode mnie chcą? Jęknąłem i oddzwoniłem do Kairy. Odebrała po trzecim sygnale.
- Kotku! Dlaczego nie odbierałeś? – zapytała pełnym pretensji głosem.
- Spałem, przepraszam – mruknąłem i przeczesałem włosy palcami. Dziwnie mi było po tym wszystkim słyszeć, jak właśnie ona mówiła do mnie „kotku”.
- Och. Musiałeś być zmęczony… Dasz radę za pół godzinki przyjść pod swoją szkołę? Tam mamy w zasadzie najbliżej z Sabiną, a wiesz, że nie mogę za bardzo chodzić…
- Spoko, będę. Tylko się szybko ogarnę. Pa! – Rozłączyłem się, zanim zdążyła odpowiedzieć. Westchnąłem ciężko. Jakoś tak nie miałem ochoty się z nią widzieć…
Wiadomość od: Gajeella XD
Ej, stary! Lyon ma przypał, ktoś podpalił mu chatę i wybił okna! Sytuacja niby opanowana, ale chyba sobie przez długi czas nie zrobi dżamprezy. ;o
Uniosłem w górę brew ze zdziwienia. Kto mógł podpalić dom Lyona…? Odpisałem: Wiesz już coś więcej?
I zabrałem się za czytanie wypocin od Stinga.
Pierwsza:
Naprawdę za Tobą szaleję. ;*
Druga:
Wiem, że każesz mi dać sobie spokój.
Trzecia:
Nie zrezygnuję.
Czwarta:
Dom Lyona ładnie się pali. :D
Piąta:
Fullbuster nie jest Ciebie wart!
Szósta:
Daj mi szansę! ;(
Siódma:
Odpisz, proszę…
Kogoś tu ładnie popierdoliło… Ponownie westchnąłem i napisałem po prostu, żeby dał mi spokój, po czym rzuciłem narzędzie szatana – zwane także komórką – na pościel, a sam wstałem i zacząłem się szykować do wyjścia.

***

 Już z daleka dostrzegłem obie dziewczyny. Uśmiechnąłem się nieco wymuszenie i podszedłem do nich.
- Cześć – przywitałem się.
To była taka… nierealna sytuacja.
- Kotek! – Kaira dokuśtykała do mnie o kulach. Przytuliłem ją do siebie, posyłając jej zatroskane spojrzenie. Kiedy się od niej odsunąłem, przyjrzałem się jej.
Zmieniła się. Ścięła swoje długie, kruczoczarne włosy praktycznie o połowę (wcześniej sięgały prawie do łydki), wyglądała mizernie, ale z jej oczu bił blask, którego dawniej nie dostrzegłem.
Zanim zdążyłem dogłębniej przeanalizować zmiany, ktoś objął mnie od tyłu w pasie.
- A o mnie się zapomniało, Mrrruczusiu? – wymruczała mi do ucha ta istota.
- Sabinko, no coś ty! – Zaśmiałem się, odwracając się w jej stronę. – Nic a nic się nie zmieniłaś – dodałem, szczerząc się jak debil.
- O, dzięki. Może lubię? – Pokazała mi język i puknęła palcem w czoło. – Też się nie zmieniłeś. Nadal jesteś tak samo głupi jak zawsze. Chociażby dlatego, że dalej masz różowe włosy! RÓŻOWE!
- Od moich pięknych włosów z daleka, albo dostaniesz cegłą w ryj! – zbulwersowałem się.
- Cegła czekała na ciebie, ja miałam dostać dachówką. – Poprawiła mnie, ubolewając nad moją głupotą.
Kaira weszła między nas i zagroziła, że jak się nie uspokoimy, to oboje dostaniemy jej kulą w główki. Wolałbym tego nie doświadczyć, dlatego też się zamknąłem. Sabina roześmiała się tylko.
Wreszcie ruszyliśmy z miejsca w kierunku kawiarenki, w której czasami przesiadywałem. Zgodnie stwierdziliśmy, że tam będzie nam najlepiej rozmawiać i opowiedzieć sobie wszystko.
Kiedy weszliśmy do środka, od razu zauważyłem całą moją ekipę siedzącą w rogu pomieszczenia. Spiskowali za moimi plecami? A to mendy. Nadąłem policzki w rosnącym niezadowoleniu i nie czekając na dziewczyny, podążyłem w ich kierunku. Uderzyłem otwartą dłonią o stół, żeby zwrócili na mnie uwagę.
- O czym tak zawzięcie rozmawiacie? – Uniosłem brew do góry, czekając na wyjaśnienia.
Sam nie wiem, może byłem za bardzo przewrażliwiony i dlatego sądziłem, że gadają o mnie.
- O tobie – odpowiedziała mi Cana.  Co dziwne, nie była pijana.
Jednak intuicja mnie nie myliła.
- A konkretniej?
Siliłem się na spokój.
- O tym, że jesteś pojebany – warknęła Lucy, uderzając Canę łokciem w żebra.
Skrzyżowałem ręce na piersi, przenosząc wzrok z jednego na drugie.
- Stary, później z tobą o tym porozmawiamy. – Gajeel wstał i klepnął mnie w ramię, po czym zmarszczył brwi i spojrzał gdzieś poza mnie.
Odwróciłem się i ujrzałem dziewczyny, przyglądające nam się z zainteresowaniem.
- Ou, wybaczcie, musiałem sobie coś wyjaśnić z przyjaciółmi. – Położyłem nacisk na ostatnie słowo, gromiąc bandę zjebów wzrokiem. – Przedstawię was sobie. Kairo, Sabino… poznajcie Gajeela, Levy, Lucy, Canę, Jellala i Erzę. Przez większość czasu służyli mi wsparciem i pomocą, ale jak to bywa… czasami mają mnie w dupie. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, ale mówiłem to jak najbardziej poważnie.
- Skąd wytrzasnąłeś takie ładne dziewczynki? – zapytał Jellal, za co dostał w brzuch od Erzy i aż się zgiął w pół.
- Jestem jego przyjaciółką ze starej szkoły – wtrąciła Sabina. – A Kaira to jego dziewczyna.
Wszyscy od razu skierowali wzrok na Kairę. Nic nie mówili przez jakiś czas, w takim byli szoku. Widziałem, że brunetkę peszy ich zachowanie, a Sabinę wyraźnie to bawi.
 - O staaary, a ja przez cały czas myślałem, że jesteś gejem – wydusił z siebie Jellal, a pozostali tylko pokiwali głowami.
Spaliłem buraka.
- Spierdalać – mruknąłem tylko.
- Nie należy oceniać po kolorze włosów. – Zaśmiała się Kaira, łapiąc mnie za rękę.
Erza patrzyła na nas przenikliwym wzrokiem.
- Natsu, słońce ty moje, musimy później porozmawiać – powiedziała, wyraźnie zdenerwowana.
Już się boję. Po „rozmowie” z nią wyląduję na OiOM’ie…
Wtedy usłyszeliśmy, jak otwierają się drzwi. Spojrzałem w ich kierunku i dostrzegłem Graya. Wypuściłem głośno powietrze z płuc. Jeżeli teraz mu nie powiem tego, co czuję, to już nigdy tego nie zrobię.
- Zaczekajcie moment – powiedziałem szybko i puściłem dłoń Kairy.
Ruszyłem w jego stronę. Kiedy się mijaliśmy, złapałem go za nadgarstek i wyciągnąłem za sobą na dwór.
- Czego chcesz? – zapytał mnie, nie siląc się nawet na miły ton.
- Ja… Prze – przeprosić… - wydukałem, nieco zbity z tropu. – Nie chciałem wtedy…
- Gray, kochanie! – zaszczebiotał ktoś w pobliżu.
Moim oczom ukazała się niebieskowłosa dziewczyna. Musiałem przyznać, że jest ładna i nawet urocza.
- Juvia! – Gray uśmiechnął się szeroko.
Wpadli sobie w ramiona i przytulali się tak dobre kilka minut, ciągle się śmiejąc.
Zrozumiałem, że nic tu po mnie i wróciłem do kawiarni. Moi przyjaciele byli wyraźnie wkurzeni, Kaira zdezorientowana, a Sabina… cóż, Sabina jak zawsze wyglądała na zaciekawioną.  Nie była głupia i musiała już zauważyć wyraźne zmiany w moim zachowaniu. Na pewno wyczuła, że coś jest nie tak jak być powinno.
Zaraz za mną do lokalu wrócił Gray, prowadząc za sobą tą całą Juvię. Nie żeby coś, ale po prostu jej nie polubiłem. I nie, wcale nie jestem zazdrosny.
- Nadal nie wiadomo, kto podpalił dom Lyona – powiedziała Lucy.
Przestałem się gapić na Fullbustera i wróciłem do rzeczywistości.
- Podejrzewacie kogoś? – Erza oparła głowę na ramieniu Jellala.
- To był Sting – usłyszałem swój własny głos.
Popatrzyli na mnie, marszcząc brwi.
- Skąd ta pewność? – Cana przygryzła wargę.
- Nie mam pewności… Po prostu przysłał mi wiadomość, że dom Lyona ładnie się pali. – Wzruszyłem ramionami. – Wiem, że to o niczym nie świadczy.
- Kotku, odprowadzisz mnie? Jestem już zmęczona – poprosiła cicho Kaira.
Rzeczywiście wyglądała na padniętą, więc się zgodziłem. Pożegnaliśmy się z pozostałymi i wyszliśmy z pomieszczenia. Nawet nie chciałem tam dłużej zostawiać. Nie wtedy, gdy Gray tak kleił się do Juvii.


***

Pokręciłem się z Sabiną jeszcze trochę po mieście, a potem wróciłem do domu. Ciążyło mi to wszystko. Oczywiście cieszyłem się w pewien sposób, że Kaira tutaj jest. Nie wiedziałem tylko, jak wyznać jej prawdę o tym wszystkim, co tu się działo.
Szóstka moich przyjaciół i sam Gray też mi niczego nie ułatwiali. I jeszcze w dodatku ta Juvia.
I chyba Sabina coś podejrzewa. Ja pierdolę. Naprawdę, jedynym plusem było to, że nie spotkałem dziś tego idioty Stinga.
Już się boję, co może wydarzyć się jutro.


No dobra, znowu długo bez rozdziału, ale i tak czyta to tylko jedna osoba, tak myślę.Ale spoko, przynajmniej dla Ciebie będę to wstawiać, Roszpuncia! <3 XD

poniedziałek, 25 lipca 2016

W sieci kłamstw - rozdział 10.

Leżałem na łóżku, zastanawiając się nad tym, co się stało na imprezie.
Po tym jak wybiegłem, przeklinałem siebie za tchórzostwo. W głębi duszy miałem nadzieję, że Gray pobiegnie za mną, jakoś mnie zatrzyma… Oczywiście nic takiego nie nastąpiło.
A teraz zastanawiałem się nad tym, czy powinienem tam wrócić. Wreszcie wstałem i wyszedłem z pokoju.
Jeśli teraz tam nie pójdę… zniszczę wszystko do końca, a potem będę żałował.

***

Gdy wróciłem, czekało na mnie rozczarowanie – Gray już poszedł. Z braku lepszych pomysłów wyszedłem poza teren willi Lyona i przysiadłem na ławce, sfrustrowany.
Gdybym nie uciekł… teraz pewnie bylibyśmy razem... Marzenia dobra rzecz, co?
- Ja pierdolę – bluznąłem, wzdychając ciężko.
Usta Graya na moich ustach… ta chwila, podczas której nie czułem niczego innego oprócz jego obecności. Nigdy się tak nie czułem... To było całkowicie inne doznanie, innej, wyższej kategorii. Dotknąłem palcem swoich warg, jakbym chciał zatrzymać na zawsze wspomnienie jego ust.
Dopiero po dłuższej chwili zauważyłem, że ktoś siedzi koło mnie na ławce, przyglądając mi się z rozbawieniem.
Sting.
 Cholera, jeszcze tego mi tu brakowało.
- Czyżby jakaś mała sprzeczka? – Zapytał, przybliżając się do mnie.
- Odwal się. To nie twój interes – warknąłem.
Miałem dość tego gościa. Za bardzo skomplikował mi życie.
- Wiesz, wszystko związane z tobą jest moim interesem – odparł, posyłając mi jeden ze swoich profesjonalnych uśmieszków.
- Nie sądzę. – Skrzyżowałem ręce na piersi, odsuwając się praktycznie na krawędź ławki.
- Ale tak jest. – Złapał mnie za rękę. – Chciałbym być częścią twojego życia.
Spojrzałem na niego, mrużąc oczy.
- Jakoś nie bardzo chce mi się w to wierzyć. Raczej po prostu chciałbyś mnie przelecieć. Niestety, nie zrobisz tego po raz kolejny – odparłem, wyrywając rękę z jego uścisku.
- Och, a więc posądzasz mnie o to, że mam w stosunku do ciebie aż tak bardzo nieszlachetne pobudki? Wiem, jaką mam opinię, ale nie powinieneś się nią sugerować, w głębi serca jestem dobrym człowiekiem.
Cały czas mówił spokojnym i opanowanym tonem, patrząc mi prowokacyjnie w oczy. Mimowolnie przypomniałem sobie noc spędzoną z nim, natychmiast jednak przepędziłem niechciane myśli.
- Jak mam się nią nie sugerować, skoro wziąłeś mnie podstępem? – zapytałem, ledwo panując nad sobą.
- Nie mogłem się już dłużej powstrzymywać. Mam cholerną obsesję na twoim punkcie. – Dotknął dłonią mojego policzka.
Zdecydowanie miałem dość wrażeń jak na jeden dzień, więc podniosłem się gwałtownie z miejsca i ruszyłem w stronę domu, rzucając na odchodne: - W takim razie lepiej się z niej wylecz, bo nigdy z tobą nie będę.
Nie usłyszałem odpowiedzi.

***

Po drodze natknąłem się na Gajeela palącego w pobliżu „Świątyni Palaczy”. Chciałem go wyminąć, jednak coś mnie powstrzymało.
- Kocham Graya i nie będę się trzymał z daleka od niego, czy ci się to podoba, czy nie – rzuciłem w jego stronę z całą stanowczością, na jaką było mnie stać.
- Wiem – odpowiedział, uśmiechając się krzywo. – Już to do mnie dotarło. Jesteś z nim?
- Nie… bo zjebałem akcję. Ale jakoś nie mam ochoty akurat tobie o tym opowiadać.
- Wiem, że ostatnio zachowywałem się jak chuj. W sumie powinienem był ci zaufać. Tylko… pamiętaj, że ostrzegałem. – Wyrzucił niedopałek i ponownie na mnie popatrzył.
- Dlaczego tak się spinasz, kiedy jest mowa o nich? – Postanowiłem wreszcie zadać dręczące mnie pytanie.
Przez dłuższy czas nie odpowiadał. Kiedy już miałem odejść, powiedział: - To dlatego, że nasza trójka od zawsze ze sobą rywalizowała, a jednocześnie nasza przyjaźń była cholernie mocna. Przez nich zawsze miałem problemy, ale nic sobie z tego nie robiłem. Gdy do akcji wkroczyła miłość, a potem się pokłócili… ja ucierpiałem najbardziej. Byłem odtrącany, czułem się jak piąte koło u wozu. Nie dało się być bezstronnym w takiej sytuacji, jaka nastąpiła później. W końcu nasze drogi się rozeszły i znienawidziłem ich obu. A oni mnie i siebie nawzajem.
Patrzyłem na niego, osłupiały. Nigdy bym nie pomyślał, że Gajeel przyjaźnił się z tamtymi dwoma. Teraz rozumiałem jego obawy. Nie chciał po raz kolejny stać na drugim miejscu, poza tym bał się, że tym razem sprawy potoczą się jeszcze gorzej.
- Ro – rozumiem. Teraz rozumiem – mruknąłem. – Ale dlaczego nie powiedziałeś mi od razu? – Przygryzłem wargę.
- Nie lubię rozmawiać na ten temat. – Westchnął cicho.
Kiwnąłem głową. Po chwili milczenia stwierdził, że musi iść do domu, więc się rozeszliśmy. Po drodze zastanawiałem się nad wszystkim, co dziś usłyszałem.

***

Kiedy byłem już w pokoju, rozległ się dzwonek telefonu. Wielkie było moje zdziwienie, gdy ujrzałem na wyświetlaczu numer Kairy. Mówiąc szczerze – w całym tym zamieszaniu zapomniałem o niej. Wstyd się przyznać, w końcu była moją dziewczyną… która nie odzywała się do mnie bite dwa miesiące.
Mimo wszystko postanowiłem odebrać. Już nic mnie dziś nie zaskoczy.
- Cześć, Misiek! – Zaszczebiotała do słuchawki. 
- Hej – odpowiedziałem, siadając na parapecie. – Co się stało? Nie odzywałaś się tyle czasu…
- Przepraszam, nie mogłam. Miałam wypadek i dopiero dwa tygodnie temu opuściłam szpital – powiedziała przepraszającym tonem.
- Wy – wypadek…?
 Zdziwiłem się porządnie. Takiej możliwości nie wziąłem pod uwagę.
- Tak. Potrącił mnie samochód, ale już wszystko jest w porządku. Postanowiłam zrobić ci niespodziankę. Właśnie jedziemy do ciebie z Sabiną, ma tam babcię, a ja będę przechodziła rehabilitację i zamieszkam z nimi. Zobaczymy się jutro, prawda?
Sabina to nasza wspólna przyjaciółka, która była równie zwariowana jak Kaira. Jeśli nie bardziej. Zakręciło mi się w głowie od tych rewelacji.
- Pewnie, że się zobaczymy.
- Już się nie mogę doczekać! – Wykrzyknęła. – Ja już muszę kończyć, ale jutro się odezwę. Pa, Skarbie!
- Ja też. Pa – mruknąłem z umiarkowanym entuzjazmem.
Jeszcze chwilę pogapiłem się na ekran telefonu, po czym westchnąłem ciężko.
Cholera, a myślałem, że więcej problemów miał nie będę… a tu proszę.
Kaira, do cholery, gdybyś tylko nie miała tego wypadku, gdybyśmy cały czas utrzymywali kontakt... Nie zakochałbym się w chłopaku.
Kogo ja chciałem oszukać – zakochałbym się… to było nieuniknione. Od samego początku aż za bardzo ciągnęło mnie do Graya.
Słychać było, że moja była – no, jak widać obecna - dziewczyna jest szczęśliwa.
W takim razie, dlaczego ja nie mogłem być..?



Przepraszam Was! Moje milczenie było spowodowane przez pewien czas brakiem internetu, potem wyjazdem... no i mam pracę. Nawet na bloga, który prowadzę z Iris, wstawiałam coś tylko czasem i to na szybko. Nie opuściłam tego bloga, winny jest brak czasu. Jeszcze teraz szukam mieszkania i mam trochę na głowie. Postaram się dodawać coś częściej. 

sobota, 28 maja 2016

W sieci kłamstw - rozdział 9.

Trzy tygodnie później


Żadna ze zmian, które planowałem wprowadzić w swoim marnym życiu, nie przyniosła rezultatu.
Kiedy próbowałem pogodzić się z rodzicami, ojciec mi oznajmił, że jak już będę pełnoletni to mogę się od razu stąd wyprowadzić, dodał też coś o tym, że jestem niewdzięcznym dzieciakiem - może to była prawda…
Usiłowałem też się trzymać z dala od źródeł moich problemów, czyli Graya i Stinga, ale zawsze któryś z nich mnie gdzieś zauważał i wciągał w coś w rodzaju rozmowy… „Coś w rodzaju”- bo zwykle to oni mówili, a ja tylko szukałem wymówek, żeby sobie pójść…
Na Gajeela dalej byłem zły, on na mnie też. Czekałem, aż pierwszy wyciągnie rękę na zgodę – nie doczekałem się do tej pory.
Levy, Lucy i Cana co prawda ze mną rozmawiały, ale nie miały dla mnie zbyt wiele czasu. Alberona znalazła sobie nowe towarzystwo, z którym dzień w dzień pili w parku, a Heartfilia i McGarden miały dużo zajęć związanych z samorządem klasowym.
Co do samorządu – Erza wygrała wybory i została przewodniczącą szkoły. Nie chwaląc się – z moją pomocą. Wykorzystała hasło, które żem wymyślił na końcu, czyli „Na mnie głosujcie, albowiem dzięki mnie lepsze czasy nastaną”. Do tego wciskałem każdemu jej ciasteczka i ulotki.
Chyba nie muszę mówić, że tego samego dnia uderzyliśmy w melanż ze Scarlet i Jellalem. Oczywiście skończyło się na ogromnym kacu i opuszczeniu następnego dnia szkoły.

***

Skoro już streściłem, co się mniej więcej działo w ciągu ostatnich dni, przejdę dalej: Lyon zaprosił mnie na swoją homo & bi imprezę i zagroził, że jak nie przyjdę, to mogę się liczyć z tym, że razem z kumplami wyciągną mnie siłą z domu.
Chcąc, nie chcąc – zgodziłem się. I właśnie zbieram się w sobie, żeby na nią pójść.
Westchnąłem ciężko, podnosząc tyłek z łóżka i szybko się przebrałem w luźne ciuchy. Teoretycznie już nie musiałem nosić szalika, bo ślady po Stingu zniknęły całkowicie, jednak wkręcałem ludziom, że to mój nowy image, więc musiałem się tego trzymać. Okręciłem go wokół szyi, przeczesałem włosy palcami, rzucając ostatnie tęskne spojrzenie na łóżko i wyszedłem, trzaskając drzwiami.

***

Lyon przywitał mnie bardzo wylewnie, wyraźnie uradowany tym, że się tu pokazałem. Poszliśmy do baru i kupił nam obu drinki. Nauczony ostatnimi doświadczeniami stwierdziłem, że tym razem nie będę pił dużo.
- Po co mnie tu zaprosiłeś? – Mruknąłem, kiedy usiedliśmy przy basenie. Naprawdę nie chciałem tu być.
- Pewien osobnik prosił mnie o to, abym namówił cię na przyjście. Podobnież ostatnio strasznie go unikasz i chciałby sobie coś z tobą wyjaśnić. – Uśmiechnął się półgębkiem.
- A – ale… kto? – Zapytałem, chociaż od razu znałem odpowiedź.
- Ja – odezwał się ktoś za mną. Odwróciłem się, prawie wylewając na siebie zawartość szklanki.
- Gray – powiedziałem tylko, wstając.
No to wygląda na to, że mam mały problem.

***

Lyon zaprowadził nas w zaciszne miejsce. Chyba sądził, że będzie seks na zgodę, czy coś. A to się pomyli. Zaraz po tej rozmowie wracam do domu – oto moje postanowienie.
- Dlaczego mnie unikasz? – Zapytał cicho Gray, kiedy Lyon zamknął za sobą drzwi.
- Jakby to ujął mój ziom Gajeel… trzymam się z dala od problemów – mruknąłem, usiłując unikać jego wzroku.
Skrzywił się, słysząc moje słowa.
- A więc jestem dla ciebie problemem? – Ton jego głosu stał się całkiem neutralny. Zbliżył się o kilka kroków, miażdżąc mnie spojrzeniem.
- Można i tak to ująć. – Wzruszyłem ramionami, nie chcąc dać po sobie poznać, że wcale tak nie myślę.
Krok bliżej.
Prawie wcisnąłem się w ścianę.
- Ach, tak? Nawet, jeśli będziesz mnie unikał… i tak przysporzę ci problemów. Bo nie lubię być olewany, Natsu.
Kolejny krok. Jeszcze moment i znajdzie się tuż przede mną. 
- To już nie moja sprawa – odparłem, prychając cicho. Poprawiłem szalik.
Następny krok. Nasze ciała dzieliło dosłownie kilka milimetrów. Podniosłem głowę i popatrzyłem mu w oczy, przesyłając wzrokiem ostrzeżenie typu: „jak się jeszcze zbliżysz, to cię zabiję”.
Niestety – ono najwyraźniej do niego nie dotarło, bo położył rękę tuż obok mojej głowy, a drugą dłonią uniósł mój podbródek ciut wyżej. Przez chwilę w jego wzroku dostrzegłem niepewność. Sam stałem jak sparaliżowany, niezdolny do żadnego, nawet najmniejszego ruchu.
Część mnie chciała uciekać stąd ile sił w nogach, a druga część wręcz przeciwnie – zostać i poddać się uczuciom. Szlag, jak zawsze ten dylemat – słuchać rozumu, czy serca?
Nim zdążyłem dogłębniej się nad tym zastanowić, poczułem jego usta na moich. Intensywność tak delikatnego pocałunku zaparła mi oddech w piersiach. Po kilku sekundach poczułem jego język penetrujący każdy milimetr mojej jamy ustnej. Nieśmiało odwzajemniłem pocałunek, który automatycznie stał się brutalniejszy.
Kiedy jednak przyszpilił mnie do ściany, uświadomiłem sobie, że powinienem się ogarnąć. Mimo że byłem w nim zakochany po uszy, nie mogłem dopuścić do niczego więcej. Jakimś cudem odepchnąłem go od siebie. Obaj oddychaliśmy niespokojnie, mierząc się wzrokiem. A wtedy wybiegłem z pokoju, zanim zdążył mnie w jakikolwiek sposób zatrzymać.  


Dziś krótko, ale intensywnie, że tak to ujmę, lolz XD Przepraszam za obsuwę czasową, zakręcona byłam i tak dalej @.@

środa, 11 maja 2016

W sieci kłamstw - rozdział 8.

Wstałem w niezbyt cudownym nastroju i od razu po ubraniu się opuściłem dom, nie zachodząc nawet na śniadanie – które i tak zapewne na mnie nie czekało.
Westchnąłem ciężko i skierowałem się do „Świątyni Palaczy”. Standardowo oparłem się o ogrodzenie i odpaliłem papierosa. Gajeel, który nadszedł dosłownie dwie minuty później, wyminął mnie bez słowa. No tak – nadal jest wkurzony o wczoraj.
Nawet kiedy spaliłem, jakoś nie miałem ochoty ruszyć się z miejsca. A wtedy zauważyłem zbliżającego się w moją stronę Graya. Instynktownie poprawiłem szalik ojca, który zwinąłem z szafy (apaszki Stinga nie zamierzałem nosić).
- Cześć – przywitał się, uśmiechając się z lekkim znużeniem.
- Siemka – odpowiedziałem, również witając go uśmiechem.
- Pokłóciłeś się z Gajeelem? Widziałem, że nawet do ciebie nie zaszedł. – Podrapał się po głowie, jakby niepewny tego, czy powinien ze mną rozmawiać.
- Nie będę ukrywał, że chodzi tu o ciebie – mruknąłem, postanawiając w końcu być z nim szczery. Już wystarczająco mu nakłamałem wczoraj.
- O mnie? – Uniósł brew ku górze w geście zdziwienia.
- Tak. Wiesz dobrze, że nie cieszysz się zbyt dobrą reputacją. Oni się po prostu boją, że o nich zapomnę, bo będę cały czas widywał się z tobą… - dokończyłem, wzdychając ciężko.
Przygryzłem wargę, widząc zrozumienie w jego oczach.
- Byłem idiotą sądząc, że dam radę zmienić swoją opinię. A więc muszę dalej grać skurwysyna. Chociaż w sumie… tak nie do końca go gram. – Zaśmiał się, ale to nie był śmiech wesołości.
- Nic nie musisz! – zaprotestowałem gorączkowo, chwytając go za ramiona. – Dlaczego chcesz nadal udawać kogoś, kim nie jesteś? Pokaż im, że się zmieniłeś. Że chcesz się zmienić.
Patrzyłem prosto w jego oczy, zdeterminowany, aby przemówić mu do rozumu. Nie wiedziałem, dlaczego tak nagle chciał „się zmienić”. Przeczucie mówiło mi, że chodzi o mnie – ale szczerze mówiąc wątpiłem, by tak właśnie było.

***

Stwierdziłem, że nie chcę dalej tkwić w tak podłym nastroju, więc spróbuję pogodzić się z Gajeelem. W wypełnieniu tego celu przeszkodziła mi Erza, ciągnąc mnie za sobą do jakiejś pustej klasy. To było dość… zaskakujące.
- W jakim celu mnie tu przywiodłaś, piękna niewiasto? – zarzuciłem tekstem w stylu dyra Makarova. Tak z braku lepszych pomysłów.
- Chcę, żebyś pomógł mi wymyślić główne hasło mojej kampanii wyborczej – odparła, opierając dłonie o blat ławki. – I jakbyś mógł… rozdasz ciasteczka innym klasom?
O shit, ona nie żartuje.
- Może być „hokus pokus, czary mary, Erza kupi wam browary”? – zaproponowałem pierwsze, co przyszło mi do głowy.
Zaśmiała się, słysząc to.
- Byłoby dobre, ale dyrek mnie za to zabije, więc nie rób sobie jaj, ok?
- No to może… „Jestem sobie Erza mała, na mój widok staje pała”?
Widząc jej minę, natychmiast powiedziałem, żem żartował, co by nie oberwać.
- To ja nie wiem – stwierdziłem, wzruszając ramionami. – Skoro poprzednie opcje odrzuciłaś, to co powiesz na „Na mnie głosujcie, albowiem dzięki mnie lepsze czasy nastaną”. Czy coś innego a’la Master Yoda.
- Widzę, że poprosiłam o pomoc złą osobę. – Potrząsnęła głową, wzdychając ciężko. – A myślałam, że akurat ty jesteś choć trochę inteligentny.
Nadąłem policzki w rosnącym niezadowoleniu.
- Może nie jestem wybitnym intelektualistą, ale głupi też nie jestem – mruknąłem, krzyżując ręce na piersi.
- Natsu… Tak naprawdę to chciałam tylko powiedzieć, że nie mam nic przeciwko temu, iż spędzasz teraz sporo czasu z Grayem. Tylko proszę, uważaj i nie mieszaj się w sprawy jego i Stinga. Jeżeli chcesz trzymać z Grayem, odpuść sobie znajomość z tamtym.
Spojrzałem na nią nieco zaskoczony, ale nic nie mówiłem. Widziałem, że to nie wszystko, co Scarlet chce mi powiedzieć.
- Zapewne jeszcze nie wiesz, jak to między nimi było. Sama słyszałam tylko plotki, ale coś w nich musi być. Nie nienawidziliby się tak bez powodu. Zauważyłam, że każdy z nich lubi cię bardziej, niż chciałby to przyznać… więc musisz opowiedzieć się jednoznacznie. Rozumiesz?
Skinąłem głową, przygryzając wargę. Teraz tym bardziej nie chciałem, aby Gray się dowiedział o tym, co zaszło między mną i Stingiem.
 Czy istnieje ryzyko, że Gajeel się wygada? 

***


Od razu po lekcjach zgarnąłem Metalowca na papieroska. Początkowo chciał mnie spławić, ale jak obiecałem, że będę szczerze odpowiadał na jego pytania, zgodził się ze mną pójść.
Przystanęliśmy przy ogrodzeniu.
- Pytanie pierwsze – zaczął Gajeel. – Dlaczego sądzisz, że mamy sobie cokolwiek do wyjaśnienia?
- Nie chcę się z tobą kłócić. Nie jestem jeszcze do końca pewny, ale chyba zakochałem się w nim – mruknąłem cicho, automatycznie paląc buraka.
- W Fullbusterze, ta? Mówiłem ci, że on nie jest dla ciebie. Lepiej o nim zapomnij, jeśli nie chcesz mieć później samych problemów. – Oparł się o ogrodzenie, wyciągając papierosa. Zapalił go i zaciągnął się dymem głęboko w płuca. Nawet na mnie nie spojrzał.
- Erza też mnie ostrzegała. Przed nim i przed Stingiem – odparłem. – Rozumiem, że się o mnie martwicie, ale zrozum… nie zapomnę o was, dalej będziemy spędzać razem czas, jak do tej pory.
- Nie uważasz, że już trochę za późno na ostrzeżenia przed Stingiem? – Uśmiechnął się drwiąco. – Ostro cię wypieprzył, co? A może zechcesz mi wmawiać, że ci się nie podobało, hm?
Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia.
Jak. On. Kurwa. Mógł. Powiedzieć. Coś. Takiego.
- A więc tak się bawimy? – Skrzyżowałem ręce na piersi. – Dopóki nie powiedziałeś czegoś tak… kurwa. Nie chcę cię już widzieć, pseudo przyjacielu, który nie potrafi mnie zrozumieć – warknąłem i uderzyłem go z pięści w twarz.
Z nosa pociekła mu krew, patrzył na mnie ze złością. Odwróciłem się na pięcie i podążyłem prosto do domu, gdzie – jak się mogłem spodziewać – zawzięcie ignorowano moją obecność.

***

Leżałem na łóżku, wpatrując się tępo w sufit. Nic nie szło tak, jak powinno. Czułem, że tracę grunt pod stopami. Próbowałem ogarnąć wszystko myślami, ale nadal było zbyt wiele niewiadomych.
Dlaczego Sting i Gray tak bardzo się nie znoszą? Dlaczego Sting tak bardzo chce mnie mieć? A Gray…? Dlaczego raptem usiłuje się zmienić, dlaczego tylko dla mnie jest miły? I co ważniejsze – dlaczego Gajeel tak bardzo się wścieka, kiedy widzi mnie z którymś z nich lub rozmowa zejdzie na ich temat?
Za dużo pytań.
Cóż… chyba będę musiał zacząć wreszcie porządkować swoje życie i zastanowić się nad tym, czego w ogóle chcę.
Tylko… od czego zacząć?




Hej, hej. Mam nadzieję, że miło wam się czytało.~

niedziela, 1 maja 2016

W sieci kłamstw - rozdział 7.



Obudził mnie natarczywy dzwonek telefonu. Podniosłem się z trudem i wyciągnąłem go z kieszeni leżących na podłodze spodni. Popatrzyłem na wyświetlacz. Nie znałem tego numeru… Mimo tego odebrałem.
- Halo? – zapytałem cicho, nie chcąc obudzić Stinga. Usiadłem na skraju łóżka, krzywiąc się. Wszystko mnie bolało. I czułem się w tym momencie jak dziwka, wspomnienia minionej nocy wróciły, choć były mocno zamazane.
- Natsu? Czyżby męczył cię kac? – Usłyszałem głos Graya po drugiej stronie.
- Ja… ja nie… tak – westchnąłem, wzrokiem szukając bokserek.
Kołdra za mną poruszyła się, ale nie zwróciłem na to zbyt dużej uwagi.
- Obudziłem cię?
- W zasadzie to tak, ale nie mam ci tego za złe, wręcz przeciwnie. – Zaśmiałem się nerwowo, nieporadnie próbując włożyć na siebie bokserki jedną ręką.
- Albo mi się wydaje albo coś się stało… - powiedział dość niepewnie.
- Nie no, coś ty! Po prostu cholernie mnie wszystko boli, no i ten kac… - zaprzeczyłem szybko.
Wtedy poczułem, że ktoś obejmuje mnie od tyłu. Sting przejechał językiem po moim karku, co sprawiło, że zadrżałem.
- Rozumiem – odpowiedział Gray. – Możesz rozmawiać?
- Wiesz, w tej chwili nie b – bar – bardzo – zająknąłem się. – Ogarnę się i oddzwonię, dobrze? – Gwałtownie odtrąciłem rękę blondyna, próbującego po raz kolejny dobrać się do rejonów poniżej pasa. A mogłem zainwestować w ten Pas Cnoty…
- No dobrze. – Albo mi się wydawało, albo w jego głosie usłyszałem rozczarowanie. – W takim razie do usłyszenia.
- Tak, pa. – Rozłączyłem się i odetchnąłem głęboko. – Możesz dać mi spokój? – zwróciłem się do Stinga.
- Nie mogę – mruknął.
Odepchnąłem go i podszedłem do lustra. Przedstawiałem sobą obraz nędzy i rozpaczy: oczy podkrążone, warga rozwalona, szyja cała pokryta malinkami i siniakami, to samo na ramionach i w pewnym stopniu na klacie… Ja pierdolę, dziwić się, że wszystko mnie boli.
- Pożyczasz mi bluzę. Albo, kurwa, golf – warknąłem, podnosząc spodnie z podłogi.
- Nie posiadam takich rzeczy jak golf. – Podrapał się po głowie, przyglądając mi się z szelmowskim uśmiechem. – Boisz się, że ktoś zobaczy cię tak pięknie oznaczonego? – Przeciągnął się.
Prychnąłem tylko, słysząc jego pytanie. Teraz, na trzeźwo, uzmysłowiłem sobie jak bardzo dałem się podejść. Ten skurwysyn wykorzystał to, że byłem najebany, a co za tym idzie – moja czujność znacznie osłabła. Do tego odkrył, że Gray to moja słabość i uderzył w najczulszy punkt – dobrze wiedział, że nie będę chciał, by Fullbuster przeze mnie cierpiał, więc zagroził, że pośle go na OIOM, albo  zabije. Taka tania sztuczka… szlag. Jestem cholernym idiotą. Pamiętałem też, że mimo tego jakoś próbowałem protestować… ale żałuję, że mu nie przyjebałem czymś ciężkim.
Chłopak wstał i szybko znalazł się przy mnie, unosząc mój podbródek do góry. Patrzyłem mu prosto w oczy, czując buzującą w mym wnętrzu złość. Nagle gwałtownie wpił się w moje usta. Oderwałem się od niego.
- Miał być tylko ten jeden raz. Już nie dam się tak podejść – powiedziałem dziwnie spokojnym głosem.
Przekrzywił głowę w bok, a w jego oczach dostrzegłem błysk rozbawienia.
- Dobrze wiesz, że to był pierwszy i wcale nie ostatni raz – odparł, mrugając do mnie.
- Pieprz się – syknąłem i szybko ubrałem podkoszulek, czym prędzej kierując się do drzwi.
- Chcesz tą bluzę? – Usłyszałem za sobą.
- Obędzie się – mruknąłem, porywając po drodze jakąś apaszkę (nie wnikałem, czy to jego) i wyszedłem, trzaskając drzwiami.

***

Jako że była jeszcze dość wczesna godzina, niewiele osób kręciło się po okolicy – i dobrze. Rozglądałem się uważnie, żeby w razie czego zdążyć się schować przed kimś znajomym. Zdawałem sobie sprawę z tego, że w tej apaszce wyglądałem jeszcze bardziej pedalsko niż z różowymi włosami.
Już byłem prawie w domu, kiedy nagle przy miejscu, w którym zawsze paliłem (nazwanym przeze mnie i Gajeela Świątynią Palaczy) dostrzegłem Graya. Zauważył mnie, zanim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować i ruszył w moją stronę. Fuck. A więc to dzisiaj umrę.
- Skąd wracasz? – zapytał, wkładając ręce do kieszeni.
- Eee… no, tego… po napój byłem! Ale mój kac jest tak wielki, że wypiłem go po drodze. – Wymyśliłem na poczekaniu.
- Dlaczego… - urwał. - Wyglądasz, jakbyś przed chwilą wstał. - Rzucił okiem na moje wymięte ciuchy, a później na szyję, którą dalej zdobiła błękitna apaszka. – Ta chustka wygląda zupełnie jak ta, którą kiedyś dałem Stingowi. – Zmarszczył brwi.
- C – co…? – Rozszerzyłem oczy ze zdumienia. Zagiął mnie.
Zanim zdążyłem powiedzieć coś więcej, dodał: - Ale on pewnie ją spalił. – Wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
Odetchnąłem z ulgą.
- Jesteś dziś jakiś dziwny, Natsu – stwierdził.
- Jestem skacowany i cały obolały. Czuję się, jakby tir we mnie pierdolnął, więc się nie dziw – odparłem, robiąc zbolałą minę.
- Mogę do ciebie wpaść? Teraz? – Popatrzył na mnie uważnie.
- Nie chcę, żebyś był świadkiem mojej kolejnej kłótni z rodzicami. – Przygryzłem wargę.
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Pożegnał się i poszedł w swoją stronę. Minęła chwila, zanim ruszyłem się z miejsca. Wiedziałem, że Gray nie uwierzył w tekst o sklepie.

 ***

Ledwo wszedłem do domu, zaliczyłem bliskie spotkanie z patelnią, którą trzymała wkurzona mama.
- To bolało – mruknąłem, masując się po głowie.
- Natsu Otonashi, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo się z ojcem o ciebie martwiliśmy?! – wydarła się na mnie.
- Przepraszam, ok? Nocowałem u znajomego – mruknąłem. Naprawdę nie miałem nastroju na kłótnie. Marzyłem o tym, żeby znaleźć się w pokoju z butelką wody mineralnej.
- I nie raczyłeś nas o tym poinformować. I dlaczego masz zranioną wargę? Czyja jest ta chustka i po co ci ona? – Zasypywała mnie pytaniami.
Westchnąłem męczeńsko.
Czy to przesłuchanie nigdy się nie skończy?
-  Dostałem drzwiami. A chustka to prezent. Mogę już iść do pokoju? – spytałem z nadzieją, która szybko umarła, kiedy do przedpokoju wparował ojciec, niczym rozwścieczony byk.
- Ty gówniarzu – wysyczał przez zaciśnięte zęby, jednocześnie uderzając mnie otwartą dłonią w policzek. Shit, nie ma to jak dostać z liścia. – Mam już tego dosyć! W szkole same z tobą problemy, w domu też, a teraz dodatkowo stwarzasz kolejne! Masz telefon po to, żeby nas informować o tym, gdzie jesteś i o której wrócisz, ale niee, nie można było zadzwonić, bo by cię zbawiło!
- Naprawdę nie mam ochoty się z wami w tym momencie kłócić. To jest moje życie, niedługo będę pełnoletni i będę mógł robić, co mi się żywnie podoba – zacząłem, dziwnie spokojnym głosem. – Stwarzam problemy? Okay. Zawsze je stwarzałem, a jakoś do tej pory nikogo to nie obchodziło. – Skrzywiłem się. – I wiecie co? Nie nazywam się Otonashi. Tylko Dragneel – dodałem na odchodne i wyminąłem ich, kierując się do pokoju.
Żadne za mną nie poszło, ale nawet kiedy zamknąłem za sobą drzwi sypialni, słyszałem szlochy matki i przekleństwa ojca, sypiące się pod moim adresem.

***

Dobra. Zdawałem sobie sprawę z tego, że przegiąłem. Ale facet uznający się za mojego ojca też przeciągnął strunę. Niepoinformowanie ich o tym, że nie wrócę na noc nie należało do moich najgorszych wykroczeń, więc dlaczego się tak strasznie wkurzył? Nie rozumiałem tego.
Zerwałem z szyi apaszkę Stinga, bo czułem się zbyt pedalsko. Musiałem chyba przysnąć, bo obudziłem się dopiero wtedy, gdy ktoś zawzięcie załomotał mi w drzwi. Prawie spadłem z łóżka. Ale tylko prawie.
- Wejść, otwarte – powiedziałem dość głośno, przeciągając się.
Moje zdziwienie było wielkie, kiedy do środka wszedł Gajeel.
Wpuścili go? Przecież uważają Metalowca za margines społeczny.
- Muszę z tobą pogadać o… - urwał, kiedy zauważył stan mojej szyi. – Co. To. Kurwa. Jest? – zapytał,  robiąc pauzę po każdym słowie.
Zamknął drzwi i podszedł bliżej. Odruchowo zasłoniłem pokrytą malinkami i siniakami skórę. I tak było za późno.
- Szlag – mruknąłem cicho, wbijając wzrok w podłogę.
- Więc jednak  do czegoś doszło. Wiedziałem, że Sting ci nie odpuści. Na chuj z nim szedłeś, popierdoleńcu? – Skrzyżował ręce na piersi, gromiąc mnie spojrzeniem.
- To nie moja wina, okay? Byłem tak najebany, że nie myślałem o konsekwencjach wynikających z pójścia za nim do domu – odparłem, dalej starannie unikając jego wzroku.
Pięknie, teraz Gajeel ma mnie za geja. Tylko tego mi brakowało, żeby się ode mnie odwrócił.
Loading…
- Chwila. Skąd wiesz o Stingu? – Zmrużyłem oczy.
- Widziałem was, idioto. Mieszkam dwa domy dalej – spojrzał na mnie z politowaniem. – Swoją drogą… impreza z Fullbusterem i obściskiwanie się z nim na ławce tylko po to, aby następnie mieć go w dupie i pójść do Stinga to twoje nowe hobby? 
- Gadasz bez sensu. I głupoty. Nie wiesz, jak było. – Czyżby Gajeel bawił się w podglądacza wieczorną porą?
- Ale wystarczająco wiele widziałem. Nawet nie wiesz, jak wielki błąd robisz. Natsu, to nie jest towarzystwo dla ciebie, oni się nienawidzą i znienawidzą też ciebie, kiedy jeden dowie się o drugim.
- Ej, ja nie zamierzam robić ponownie tego błędu. Sting mnie nie interesuje, nawet go nie lubię – odpowiedziałem, gwałtownie zrywając się z miejsca.
Kiedy zdałem sobie sprawę z tego, co powiedziałem – a raczej czego nie dopowiedziałem – przybrałem na twarz maskę obojętności.  Zapadło milczenie, które po kilku minutach przerwał Gajeel.
- A więc lecisz na Graya. Wiedziałem. Po prostu wiedziałem. – Pokręcił głową w geście rezygnacji.
- Skoro już się wydało to obiecaj mi, że nikomu nie piśniesz na ten temat ani słowa. – Spojrzałem na niego z powagą.
- Nie, nie powiem. I tak każdy się dowie, kiedy już cię stracimy. A stracimy na pewno, bo zaczniesz przesiadywać z nim. – Rzucił mi ostatnie nieodgadnione spojrzenie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Pięknie, kurwa. Pięknie.



Hej, hej. Izumi, pytałaś o opowiadania, które zaczęłam pisać.
Pierwsze to oczywiście Laxus x Gray (zdradzę tylko tyle, że Laxus jest opiekunem Graya w nietypowym ośrodku dla psychicznie chorych XD).
Drugie to też Laxus x Gray (w tym przypadku bardzo brutalnie - Gray pakuje się w kłopoty i zostaje sprzedany Laxusowi w wiadomym celu).
A trzecie to Gray x Natsu (tu za to klimaty gangsterskie, elementy Sting x Natsu oraz Laxus x Gray się pojawią na pewno, ale to akurat ledwo zaczęłam pisać i stanęłam w miejscu XD).
Jeszcze nie wiem, które będę dodawać pierwsze - zapewne to, które skończę albo będę bliżej końca XD

sobota, 23 kwietnia 2016

W sieci kłamstw - rozdział 6.

Sting zaprowadził mnie do swojego pokoju i bezceremonialnie popchnął na łóżko. Upadłem na plecy. Nie miałem siły, a w głowie nadal mi porządnie wirowało. Pragnąłem tylko jednego – zasnąć. Powoli zapominałem, gdzie jestem, w takim stanie upojenia alkoholowego się znajdowałem.
Zamknąłem oczy, gotowy udać się do krainy Morfeusza, a wtedy poczułem, że ktoś wkłada ręce pod moją koszulkę. Odtrąciłem tę dłoń, ale to nie powstrzymało natręta, wręcz przeciwnie.
- Um… Gray, przestań – wymamrotałem niepewnie, tracąc poczucie czasu i sytuacji.
- To nie Gray – syknął ktoś.
Zaskoczony, z powrotem uchyliłem powieki.
- Sting, no tak. – Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło. – Wybacz, nadal jestem pijany i ledwo kontaktuję – wymamrotałem.
- Widzę – wymruczał, kładąc rękę na moim kroczu.
- C – co ty…? – Przetoczyłem się na bok, byle z dala od niego.
Przeklęte zwiotczałe kości najebanego człowieka nie pozwalały mi wstać. W jednej chwili blondyn znalazł się przy mnie, brutalnie wpychając język do moich ust. Wydałem z siebie zduszony jęk, bezskutecznie próbując go odepchnąć.
- Kręcisz mnie, Natsu – wyszeptał gorączkowo, usiłując zerwać ze mnie koszulkę.
- Zostaw to, kurwa mać – warknąłem, nie zaprzestając prób wyswobodzenia się.
- Natsu – powiedział ostrym tonem, więc się zamknąłem. – Oddaj mi się.
- Chyba sobie kpisz. – Popatrzyłem na niego jak na idiotę, a przynajmniej chciałem tak popatrzeć. Nie widziałem wyraźnie. Obraz rozmazywał mi się przed oczami, a panika narastała. Chciałem wytrzeźwieć, ale ciało odmawiało mi posłuszeństwa.
- Oddaj mi się, albo Grayowi znów stanie się krzywda. I tym razem przestanę się hamować – warknął, wręcz wściekły przez moje marne próby oporu.
Zapadła cisza, przerywana jedynie przez nasze głośne oddechy. Wiedziałem, że nie żartuje, na tyle zdążyłem już go poznać. Uderzył w czuły punkt, cholera, i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. 
- Widzę, jak na niego patrzysz i szlag mnie trafia, bo nie jesteś w stanie NA MNIE spojrzeć w ten sposób – odezwał się, kiedy nie odpowiedziałem. – Dlatego nie zawaham się zajebać go na miejscu, byle tylko mieć szansę cię zdobyć... choćby i siłą. Jasne?
Odetchnąłem głęboko, próbując jakoś przyswoić nowe informacje, ale tym stanie nie było to łatwe.
- Zrób to ze mną, Natsu. – Przejechał językiem tuż przy moim uchu. Mimowolnie zadrżałem.
- Jeśli coś mu się stanie po tym jak… - Nie mogło mi to przejść przez gardło, musiałem jednak przez chwilę zagrać na czas.
- Dam mu spokój, jeśli tylko się zgodzisz – zapewnił mnie. Brzmiało to przekonująco. Szlag, byłem tak nawalony, że jakby mi ktoś powiedział, że widział jednorożca, to brzmiałoby to przekonująco.
Szarpnąłem się, co mi w niczym nie pomogło. Myśli galopowały w głowie jak szalone. Nie chciałem się zgadzać, ale jeśli Sting naprawdę skrzywdzi Graya? Podobno już kiedyś Fullbuster leżał przez niego w szpitalu. Poza tym byłem pewien, że ten stosunek miał być jakimś rodzajem zemsty - blondyn chciał mnie mieć, zanim zdobędzie mnie Gray. Co miałem zrobić? Nie wiedziałem.
Gdy byłem zajęty rozmyślaniem na ten temat, Sting – nie tracąc czasu – rozebrał mnie do samych bokserek. Zacisnąłem zęby, próbując uspokoić łomot serca i wirowanie w głowie.
Blondyn niespokojnie wodził językiem po mojej klacie, czasami przygryzając sutki. Zacisnąłem palce na prześcieradle, gdy zaczął masować moją męskość przez materiał spodni w celu pobudzenia jej. Co zresztą nie było trudne, cholera. Jeszcze lepiej…
Zamruczał, wyraźnie zadowolony.
- Jesteś idealny – szepnął, wbijając zęby w moją szyję.
Syknąłem, ledwo powstrzymując chęć przyjebania mu budzikiem (stał najbliżej, więc…). Szarpnąłem się mocno, w geście protestu.
Musiał mi się na chwilę urwać film, bo następne, co pamiętam, to to, że chłopak przekręcił mnie na brzuch, uprzednio zsuwając ze mnie bokserki. Sam był już całkiem nagi.
- Musisz się rozluźnić, inaczej będzie bolało – pouczył mnie, na co automatycznie się spiąłem.
Jęknąłem głośno. Rozluźnić się, taak? Łatwo, kurwa, powiedzieć.
- Nie... nie chcę - zaprotestowałem słabo i spróbowałem znowu przekręcić się na plecy. Szelce waliło mi w piersi jak szalone.
- A zresztą… jebać to – powiedział po chwili i zaśmiał się głośno.
Ledwo powstrzymałem krzyk, kiedy poczułem go w sobie. Uniosłem się na przedramionach, usiłując pohamować łzy cisnące mi się do oczu na wskutek gwałtownego bólu, który zalewał mnie falami, mieszając się z rozkoszą. Co się ze mną działo?! Nie chciałem tego cholernego seksu!
Moje krótkie jęki przeplatały się z jego głośnym sapaniem. Ugryzł mnie w ramię, po czym dodatkowo wzmocnił ruchy.
Zacisnąłem palce na pościeli i przygryzłem wargę, chcąc stłumić wszelkie dźwięki, wydobywające się z gardła – co oczywiście się nie udało.
Po kilku minutach poczułem, że jestem blisko osiągnięcia spełnienia, więc uniosłem się wyżej, ciężko dysząc. Wtedy opuścił moje ciało i spuścił się na pościel. Ja zrobiłem to samo, dosłownie chwilę po nim.
Wkurzony na swoje ciało - za tak gwałtowne reakcje – i na Stinga – odpowiedzialnego za owe gwałtowne reakcje mojego ciała – przetoczyłem się na bok i spróbowałem uspokoić oddech. Natomiast on sam wziął prześcieradło i wrzucił je do kosza na brudy, a potem wrócił do łóżka, kładąc się przy mnie. Udałem, że już śpię. Nie chciałem z nim rozmawiać, ani na niego patrzeć, więc tak było prościej.
Objął mnie w pasie, jednocześnie muskając wargami moją szyję. Cholera jasna, mógłby dać sobie na wstrzymanie. Przejechał palcami wzdłuż mojego podbrzusza, a potem krocza, przyciskając swoje ciało do mojego.
- Nadal cię pragnę – wymruczał, bawiąc się moimi włosami.
Szlag by to… Niby przypadkiem dźgnąłem go łokciem w żebra, zmieniając pozycję. Zaśmiał się cicho, po czym wtulił się we mnie i pozostał tak – bynajmniej dopóki naprawdę nie zasnąłem.




No dobra, po kilku przeróbkach wreszcie dodałam rozdział xd
Pod ostatnim potem Izumi pytała, które to moje trzecie opowiadanie. Otóż chodziło mi o to, że zaczęłam trzy nowe, których jeszcze nie opublikowałam, bo najpierw chcę dodać to do końca... i oczywiście więcej dopisać do nowych "dzieł", żeby potem mieć co wstawiać. Po prostu staram się pisać teraz jak najwięcej, bo może się zdarzyć, że tej weny zabraknie... a tego bym nie chciała, skoro już wróciłam do pisania XD

sobota, 16 kwietnia 2016

W sieci kłamstw - rozdział 5.

Następnego dnia – już całkowicie ogarnięty po tych wszystkich wydarzeniach – natknąłem się w moim idealnym miejscu do palenia, na Gajeela rozmawiającego z… Grayem. Niezmiernie zdziwiony podszedłem do nich i zapaliłem papierosa, uprzednio się witając.
- Gray powiedział mi właśnie, że rozmawiałeś ze Stingiem – odezwał się Redfox po dłuższej chwili milczenia.
- Tak, ucięliśmy sobie bardzo miłą pogawędkę. Następnym razem wybiję mu zęby – mruknąłem, po czym zaciągnąłem się dymem głęboko w płuca.
- Czego chciał?
- A czego mógł chcieć Sting? Wyruchać go w jakimś ciemnym zaułku – wtrącił Gray, krzywo się uśmiechając.
Zakrztusiłem się dymem, słysząc jego słowa.
- Nie pierdol – warknąłem, kiedy już się uspokoiłem.
- Tylko żeby potem nie było, że nie ostrzegałem. I tym samym spłaciłem swój dług wobec ciebie, więc mogę już spadać. – Mrugnął do mnie.
- A co, może coś o tym wiesz, skoro mnie ostrzegasz? – zapytałem, unosząc brew do góry, niezmiernie zirytowany.
Ku mojemu zdziwieniu, odpowiedziała mi cisza, a ciemnowłosy chłopak ruszył w stronę szkoły, pogwizdując cicho. Zupełnie mnie zignorował. Cham i prostak.
Odezwałem się dopiero, gdy skończyłem palić.
- Gajeel… o co mu tak naprawdę chodziło?
Metalowiec rzucił mi dziwne spojrzenie.
- Fullbuster kiedyś był… chłopakiem Stinga, ale zerwał z nim dla Rouge’a, którego zapewne też wczoraj spotkałeś.
Chwilę potrwało, zanim dotarło do mnie znaczenie słów Redfoxa.
- Ale że… byli parą…? – wydukałem wreszcie.
- Tak. Kiedy Gray go zostawił, Sting zmienił się. Stał się nieczułym skurwielem, który lubi się trochę pobawić innymi. Dlatego Fullbuster wolał cię ostrzec. Tylko że… - przerwał - zastanawia mnie, jaki miał ku temu powód…
- T – to… pewnie dlatego, że wczoraj na geografii mu pomogłem. – Zapiekły mnie policzki, gdy przypomniałem sobie zajście z gabinetu pielęgniarki.
- Może… - chłopak patrzył na mnie badawczo. Odwróciłem wzrok i przyspieszyłem kroku.

***

Po lekcjach mieliśmy iść do parku, ale Cana znowu się spiła, więc Jellal z Erzą zaoferowali się, że ją odprowadzą do domu. Lucy miała przygotować jakiś projekt związany z kampanią wyborczą Scarlet, więc siłą rzeczy nie mogła iść z nami, a ja czułem się jak piąte koło u wozu, przebywając z Levy i Gajeelem. Zostawiłem ich samych, wymawiając się tym, że niby mam coś do zrobienia. Poczułem, że zrobiłem dobry uczynek. Tamta dwójka wprost nie mogła oderwać od siebie oczu.
Włożyłem ręce do kieszeni i poszedłem prosto do domu. Czekał na mnie ojciec.
- Dowiedziałem się od twojego nauczyciela, że zadajesz się z jakimś marginesem społecznym. Nie chcę, żebyś popadł w nałogi lub jakieś problemy, Natsu – zaczął wywód, przyglądając się mi uważnie.
- Marginesem? – Uniosłem brew do góry. – Kogo konkretniej miał na myśli? I od którego nauczyciela? – Chyba się już domyślałem, ale wolałem usłyszeć to od niego.
- Niejakiego Fullbiznesa czy też Fullbustera, zwał jak zwał.
Wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem.
- Uratowałem gościa, ale to nie znaczy, że się z nim zadaję.
- Pan Laxus twierdzi inaczej. W dodatku ponoć wywaliłeś drzwi z zawiasów. To prawda?
- Prawda. A ty się lepiej zapytaj Laxusa – Szatańskiego - Pomiota, co ON zrobił. Zobaczymy, co ci powie – warknąłem i wyminąłem go, kierując się do swojego pokoju.

***
Miesiąc później

Kłótnie z ojcem stały się już codziennością. Laxus – Szatański - Pomiot wyżywał się na nas niemiłosiernie. Chyba już mogę iść po wytyczne z geografii. Nie zdam, jak nic.
Poza tym, dzień w dzień chodziliśmy do parku i siadaliśmy na tej samej ławce, co zawsze. Potrafiliśmy przebywać tam godzinami, rozmawiając o niesprawiedliwości świata i o tym, co które z nas odwaliło na jakiejś tam lekcji.
Kaira dalej nie dawała znaku życia, ale z dnia na dzień coraz mniej się tym przejmowałem. Często łapałem się na tym, że myślę o osobie, o której nie powinienem, a mianowicie o Grayu.
Dotychczas byłem zupełnie pewny swojej orientacji. Już nie jestem. I nie wiem, co mam o tym fakcie myśleć.
W końcu któregoś dnia nie wytrzymałem. Kiedy mijał mnie rano na korytarzu, puściłem do niego oczko, uśmiechając się szelmowsko. Zdawałoby się, że to olał, jednak po lekcjach podszedł do mnie mówiąc, że ma sprawę.
Poszliśmy więc do parku i zapaliliśmy sobie.
- Jaką sprawę do mnie miałeś? – zapytałem.
- Chciałem zapytać, czy nie wpadłbyś na imprezę do mojego kumpla. Wiesz, kazał mi zaprosić gości, ale w tej szkole nie ma osób, które byłyby chętne na takie rzeczy. – Wzruszył lekko ramionami.
- Jakie konkretnie rzeczy masz na myśli? – Zmrużyłem oczy. To było podejrzane.
- Chlanie, ćpanie, dziwki i seks – odpowiedział z nutką ironii w głosie.
- A skąd pomysł, że akurat ja byłbym chętny?
- Sam kiedyś powiedziałeś, że jesteśmy podobni. – Zgasił papierosa, po czym spojrzał z wyczekiwaniem prosto w moje oczy.
Przygryzłem wargę. Nie byłem pewny co zrobić. Z jednej strony nie chciałem iść, ale z drugiej, jeśli będzie tam on…
- Dobra. Wpadnę. Kiedy i gdzie?
- W zasadzie to dziś wieczorem. Spotkajmy się tam, gdzie zawsze rano podpierasz mur  z Gajeelem. O dziewiątej. Zaprowadzę cię.
Skinąłem głową na znak zgody i rozeszliśmy się.

***

Punkt dziewiąta przytoczyłem się na miejsce spotkania, nadal niepewny, czy dobrze zrobiłem w ogóle zgadzając się iść na tą imprezę. Gray już na mnie czekał. Kiedy zauważył mą skromną osobę jego twarz wykrzywił grymas, który chyba miał być uśmiechem.
Nie uszło mojej uwadze, że koszulka idealnie opinała jego klatę. Szlag by to… dlaczego muszę zwracać uwagę na takie rzeczy?
Cycki. Cycki. Cycki. Myśl o cyckach.
- Masz minę jak srający kot na pustyni – stwierdził mój towarzysz, wybuchając głośnym śmiechem.
- Pierdol się. – Nadąłem policzki w rosnącym niezadowoleniu, rzucając mu spojrzenie zabójcy.
Klata. Męska klata.
Cholera! Wal się, mózgu!
- Nie mam z kim. – Podrapał się po głowie, ruszając z miejsca.
Poczłapałem za nim, starając się zgrywać luzaka i nie patrzeć tam, gdzie nie powinienem.
Po dosłownie pięciominutowym marszu znaleźliśmy się przed wypasionym domem jakiegoś bogacza. A więc to z takimi osobami zadawał się Gray… Gdybym wiedział, nie przyszedłbym.
Chata wyglądała jak willa. Z boku znajdował się wielki basen, przy którym właśnie siedziały dziewczyny w bikini, popijające drinki. Między nimi kręcili się chłopcy, co chwila do którejś zagadując. Większość tych ludzi kojarzyłem ze szkoły.
Kiedy tak się rozglądałem, podszedł do nas koleś z BIAŁYMI włosami. Ludzie mieli naprawdę dziwne upodobania co do koloru włosów. Ale kimże ja jestem, żeby się wypowiadać na ten temat? Sam mam różowe.
- Yo, Gray. To ten twój przyjaciel, tak? – Wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu.
- Tak, to on – przytaknął. – Natsu, poznaj Lyona.
- Siema. – Lekko się uśmiechnąłem.
- No, no. Przystojniaczek. I wygląda na słodkiego. Czy to nie za wysoka liga dla ciebie, Gray? – Mrugnął do niego, a ja poczułem, że spaliłem buraka.
- Że co proszę? – wydusiłem z siebie.
- Nie słuchaj go, jest pojebany – syknął Fullbuster i uderzył go z pięści w brzuch, aż się skulił.
- Jak zawsze czuły – wykrztusił biedny Lyon, a uśmiech nie schodził z jego warg. – No nic, wchodźcie.
Usunął się z drogi, gestem zapraszając nas na basen. Wyminęliśmy go i skierowaliśmy się w stronę baru, oblężonego przez ludzi.
- Coś chcesz? – spytał ciemnowłosy.
- Weź mi to, co sobie – mruknąłem, rozglądając się.
Na chuj mi to było… no co mnie podkusiło, żeby tu przyjść, ja się pytam?!
Stanąłem z boku, czekając na Graya, który po chwili wrócił z dwoma wypasionymi drinkami. Podał mi jednego i poszliśmy usiąść przy basenie.
Natychmiast wokół nas zaroiło się od facetów. Co to, kurwa, zlot pedałów? Zapytałem o to Lyona, który nagle znalazł się koło mnie.
- Chłopie, na moje imprezy zapraszam przede wszystkim osoby homo i biseksualne. Nie wiedziałeś? – Uniósł brew do góry ze zdziwienia.
Na moment mnie wmurowało.
- N – nie wiedziałem, Gray nie raczył mnie o tym poinformować – odparłem, nagle wściekły.
Szybko wysączyłem swojego drinka i wysłałem Lyona po następnego. I po jeszcze jednego. I po kolejnego. Wreszcie straciłem rachubę.
W pewnym momencie podszedł do mnie Gray i pociągnął za sobą w stronę wyjścia.
- Widzę, że nie bawisz się dobrze. Chyba niepotrzebnie cię tu zabrałem… - powiedział niepewnie.
Potknąłem się i gdyby mnie nie podtrzymał, straciłbym zęby.
- Mogłeś uprzedzić, że to impreza dla homo – mruknąłem. – Jak mam się dobrze bawić?
Dowlekliśmy się na ławkę, oddaloną od bramy jakieś dziesięć metrów, które w tej chwili wydały mi się kilkoma kilometrami.
- Wtedy byś nie przyszedł – odparł po dłuższej chwili.
- Skąd ta pewność? – Popatrzyłem na niego prowokacyjnie.
Westchnął i na moment ukrył twarz w dłoniach.
- Wiesz, co pomyślałem, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem? – zaczął.
Nie odpowiedziałem, niepewny, do czego zmierza.
- Pomyślałem, że być może jesteś jedyną osobą, która dostrzeże we mnie człowieka.
Głowa ciążyła mi niemiłosiernie. Nie wiedziałem, czy dobrze zrozumiałem.
- Ja… pomyślałem to samo na twój temat – odezwałem się w końcu.
- Wszyscy widzą we mnie skurwiela, ale żadne z nich nawet się nie zastanowi, dlaczego taki jestem.
- To twój sposób obrony. Mur. Tarcza. – Oparłem głowę na jego ramieniu.
Objął mnie w pasie, tym samym przyciągając bliżej siebie.
Zdawało mi się, że po drugiej stronie ulicy stoi Sting i przygląda się nam. Nie byłem jednak pewny, czy mogę ufać swoim oczom.
Ostatnio blondas kiedy tylko miał okazję zaczepiał mnie na ulicy i zaczynaliśmy swoje utarczki słowne, ale zwykle kilka minut po ich rozpoczęciu pojawiał się Gajeel lub ktoś inny z moich znajomych i wtedy Sting sobie odpuszczał.
- Dokładnie tak…
- To prawda, że byłeś… chłopakiem Stinga? – zapytałem, przypominając sobie rozmowę z Metalowcem.
- Taa. Ale nie kochałem go, za to on mnie tak.
- Dlaczego w takim razie z nim byłeś?
- To skomplikowane. Innym razem ci to wyjaśnię – uciął temat.
Kiwnąłem głową, czując się coraz bardziej śpiący. Nie miałem już siły na rozmowy. Uroki bycia najebanym, moi drodzy.
Zamknąłem oczy i wtuliłem się w niego. Usłyszałem przyspieszone bicie jego serca. Oparł głowę na mojej głowie, gładząc mnie po plecach. Tak mógłbym tkwić całe wieki…
- Gray. – Usłyszałem głos Lyona. – Wybacz, że przerywam, ale jesteś mi pilnie potrzebny.
Fullbuster odetchnął ciężko i odsunął mnie od siebie.
- Przepraszam, Natsu. Zaczekasz tu na mnie?
- Ja… pójdę już do domu… - mruknąłem. – W końcu zamkną mi drzwi i będę zmuszony spać na dworze. – Wymusiłem uśmiech.
Pożegnali się, a ja dalej siedziałem na ławce, nie mogąc się zmusić do wstania. Po raz kolejny pytałem sam siebie, co mnie podkusiło, aby tu przyjść.
W pewnej chwili ktoś pociągnął mnie za rękę tak, że prawie spadłem na glebę. Prawie.
- Wstawaj. Idziemy – odezwał się ktoś znajomym głosem.
Popatrzyłem w górę i ujrzałem Stinga, uśmiechającego się do mnie bezczelnie.
- Nigdzie z tobą nie idę – zaprotestowałem.
- Daaj spokój. Jesteś tak pijany, że gdyby teraz zobaczyli cię rodzice, pewnie wyleciałbyś z domu na zbity ryj.
Miał rację.
- Także, no… mogę cię przenocować. Tak chyba będzie najlepiej, nie? – Zaśmiał się cicho, prowadząc mnie dalej ulicą (która rozmazywała mi się przed oczami, ale to tylko taki szczegół).
- Dlaczego miałbyś to dla mnie zrobić? Nienawidzisz mnie – stwierdziłem odkrywczo.
- Ależ skąd, wręcz przeciwnie. Lubię się z tobą droczyć, Natsu. – Otworzył furtkę i wprowadził mnie na podwórko. – Jedyną osobą, której nienawidzę jest Gray – dodał po chwili. - Pewnie ci się nie pochwalił, że leżał przeze mnie w szpitalu?
- N – nie…
A to zaskok. Nie spodziewałbym się, że Stinga na to stać. Owszem, był skurwielem, no ale… Cóż, zawsze szukałem w ludziach ich dobrej strony.
- Phh, no cóż. W każdym razie… - Wepchnął mnie za drzwi, zatrzaskując je za sobą. – To w tym momencie nie jest najważniejsze.
Przytrzymałem się ściany, żeby nie upaść. Poczułem, że źle zrobiłem, idąc za Stingiem do jego domu, jednak w tej chwili było już za późno, żeby to cofnąć.



Zaczęłam pisać trzy opowiadania i teraz weź człowieku ogarnij, które skończyć najpierw XDD W każdym razie... na pewno któreś niebawem pojawi się na blogu... a raczej jak skończę wstawiać to :v

piątek, 8 kwietnia 2016

W sieci kłamstw - rozdział 4.


Muszę przyznać, że na geografii było dość zabawnie. Osoba, która odważyła się wykonać jakiś gwałtowniejszy ruch, obrywała zeszytem – chyba że miała dobry refleks, jak ja czy Gajeel.
Podczas ostatnich minut stało się coś, co było dla mnie hiper, mega wielkim szokiem, a mianowicie:
- Psorze, fajne buty. Nie było męskich? – Gray wyszczerzył się głupio do mężczyzny, wyraźnie zamierzając go zdenerwować, co trudne nie było.
Zaśmiałem się i mrugnąłem do niego, co miało znaczyć, że go popieram. Niektórzy zasłaniali usta dłonią, próbując się opanować.
A wtedy…
Wkurzony do granic możliwości Laxus – Szatański - Pomiot rzucił w niego KRZESŁEM. Biedak nawet nie zdążył zareagować. Upadł do tyłu i wyglądało na to, że stracił przytomność. Z nosa i łuku brwiowego ciekła mu krew.
Nikt nie zareagował. Tak, jakby nic się nie stało.
Zerwałem się z miejsca, opanował mnie gniew.
- Co to, kurwa, miało być? – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, ciskając podręcznikiem przez pół sali. Szybko podszedłem do chłopaka i jakimś cudem podniosłem go z podłogi. Geez, mógłby zrzucić parę kilo…
- Jeżeli pan mu coś uszkodził, to nie zawaham się donieść o tym dyrektorowi.
- Dyrektor to mój ojciec, więc gówno mi zrobi. Nie kwestionuj mojego sposobu nauczania, szczylu – warknął w moim kierunku Laxus, krzyżując ręce na piersi.
- Sposobu nauczania? – Zaśmiałem się krótko. – Chyba sposobu ZABIJANIA. Bezceremonialnie kopnąłem w drzwi, które wypadły z zawiasów i zaniosłem nieprzytomnego Grayaa do pielęgniarki, nie zważając na to, że później mogę mieć niemałe kłopoty.
Nikt nie odważył się wstać i mi pomóc. Odniosłem wrażenie, że nawet się ucieszyli, że Gray dostał. Zapewne po cichu, w myślach… życzyli mu śmierci.

***

Przez kolejną godzinę siedziałem u pielęgniarki, czekając aż Fullbuster się wreszcie obudzi. Nastąpiło to, kiedy głupi babsztyl wyszedł gdzieś, olewając wszystko.
- Co się…? – zaczął Gray, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.
- Szatański Pomiot rzucił w ciebie krzesłem. Nikt nie kwapił się, żeby podnieść cię z podłogi, więc się zlitowałem. – Posłałem mu krzywy uśmieszek. W sumie to ulżyło mi, że się wreszcie obudził.
Prychnął cicho, ostrożnie siadając.
- Nie prosiłem cię o to – stwierdził.
- Co nie zmienia faktu, że masz wobec mnie dług wdzięczności. Gdyby nie ja, dalej byś tam leżał. – Popatrzyłem na niego z rozbawieniem.
- Ach, tak? Mam to w dupie. – Zaśmiał się, wstając z miejsca.
Przez moment wyglądał, jakby miał znowu zemdleć, ale po chwili na jego twarz ponownie wróciły kolory. Skrzyżował ręce na piersi.
- Nie obchodzi cię to, że jesteś powszechnie znienawidzony? – Uniosłem lekko brew do góry.
- Nic a nic – odparł, podchodząc do mnie. – Powiedzmy, że właśnie o to mi chodziło.
Zanim zdążyłem zareagować, złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
- Zrób mi przysługę i odpierdol się ode mnie, Różowy – wymruczał mi prosto do ucha. Zadrżałem i wstrzymałem oddech, kiedy przejechał językiem po mojej szyi. A potem bezceremonialnie odepchnął od siebie mą skromną osobę i wyszedł z gabinetu, na odchodne rzucając mi pełne rozbawienia spojrzenie. Kryło się w nim też ostrzeżenie…

***

Kiedy już pierwszy szok minął, też wyszedłem z gabinetu.
- Co to, kurwa, było? – mruknąłem do siebie, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Dalej czułem jego oddech i język na swojej szyi. Przejechałem po niej dłonią, chcąc się pozbyć tego uczucia, ale jak na złość nie chciało odejść.
- Otonashi Natsu! Zapraszam do mojego gabinetu! – Usłyszałem za sobą głos dyrektora.
Oho, pierwszy dzień szkoły i już przypał. Matka na zawał zejdzie. Wlazłem za Makarovem do pomieszczenia i grzecznie czekałem, aż wywali mnie na zbity ryj. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak się stało.
- Zostaniesz po lekcjach i naprawisz drzwi, to po pierwsze. Po drugie, przefarbuj się na jakiś normalny kolor, bo wyglądasz jakbyś był… Nie, żebym był nietolerancyjny, czy coś, ale to po prostu głupio wygląda. – Patrzył na mnie poważnym wzrokiem. Staruszek od razu przechodził do rzeczy, to dobrze. Przynajmniej nie będę musiał słuchać jakichś kazań… chyba.
Po raz kolejny potarłem szyję, zirytowany tym, że dalej czułem na niej język tego idioty.
- Po trzecie… Laxus ma dość drastyczne metody nauczania, ale po pewnym czasie stają się skuteczne, pomimo tego że wiele osób trafiło przez niego do szpitala. Proszę, nie zajdźcie mu za skórę razem z panem Fullbusterem. To tylko ostrzeżenie.
- Już za późno – mruknąłem cicho. – Mogę już iść? – dodałem głośniej.
- Tak, wracaj na lekcje – udzielił pozwolenia.
Wyszedłem stamtąd czym prędzej i ruszyłem powoli korytarzem, wzdychając. Nie było źle. Tylko ten Szatański Pomiot… teraz będzie się na mnie wyżywał, szlag by to…
Nagle obok mnie przebiegł Jellal, ściskając w rękach środek owadobójczy. Miał przerażony wyraz twarzy.
- Oddawaj mi mój alkohol! – krzyknęła Cana, która przed chwilą wypadła zza zakrętu.
Pognała za niebieskowłosym, zataczając się. Znowu była pijana.
- To środek na insekty, idiotko! – dobiegł mnie jeszcze krzyk chłopaka.
Zatrzymałem się i z wielkim WTF gapiłem się na zakręt korytarza, w którym zniknęli.
Ci ludzie nigdy nie przestaną mnie zadziwiać… A znam ich zaledwie drugi dzień.
- Natsu! – Erza szła w moją stronę z plikiem kartek w ręce. – Pomożesz mi? – zapytała, wręczając mi połowę. – Rozdawaj każdemu napotkanemu uczniowi. Startuję na przewodniczącą samorządu. – Wypięła dumnie pierś do przodu.
- Prze – przewodniczącą? – zająknąłem się. – Po co?
- Mam bardzo ambitne plany. Będę miała wpływ na to, co dzieje się w szkole. I wiesz… - Nachyliła się ku mnie, kończąc konspiracyjnym szeptem: - Będę zabierać innym gazetki porno.
Widząc moją zdziwioną minę, zaśmiała się.
- Toż to szczytny cel! Jak chcesz, to będę je tobie oddawać. – Trąciła mnie łokciem w żebro, rozbawiona.
- Nie skorzystam – odpowiedziałem, po czym również się zaśmiałem.
Ta kobieta jest szalona.
- Twoja strata. – Wzruszyła ramionami i poszła w swoją stronę.
Stwierdziłem, że skoro już w zasadzie lekcje się skończyły (przemilczmy fakt, że właśnie trwała ostatnia), to wrócę wcześniej do domu (jebać naprawianie drzwi). Z tego co widziałem i tak towarzystwo się wykruszyło, bo każdy się rozszedł za swoimi sprawami. Uroki pierwszego dnia.
Wyszedłem więc ze szkoły – po drodze wywalając ulotki promujące Erzę - i niespiesznie ruszyłem w stronę domu. 
U wylotu ulicy dostrzegłem grupkę chłopków, którzy śmiali się z czegoś bez przerwy. Nie widziałem ich tu wcześniej. Natychmiast przybrałem maskę obojętności, spokojnie koło nich przechodząc. Nie szukałem zaczepki, wystarczyło mi wrażeń jak na jeden dzień.
- Hej, ty, pedałek. – Usłyszałem za sobą.
Prychnąłem cicho. Ignoruj. Ignoruj. Ignoruj – powtarzałem sobie w myślach, idąc dalej jak gdyby nigdy nic.
- Tee, do ciebie mówię. – Ktoś złapał mnie za ramię i obrócił w swoją stronę.
Ujrzałem przed sobą blondyna, uśmiechającego się zaczepnie. Miał kolczyk w jednym uchu i małą bliznę na czole. Czyżby wypadł z kołyski za niemowlaka?
Uniosłem brew do góry, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
- Jakiś problem? – zapytałem znudzonym tonem.
- Problemem są twoje włosy. Konkretniej ich pedalski kolor. – Wybuchnął śmiechem.
Kątem oka zarejestrowałem obecność drugiej osoby. Koleś wyglądał jak typowy emo. Czarne włosy, ciemne oczy i w dodatku cały ubrany na czarno. Milusio.
- Wolę mieć pedalski kolor włosów niż pedalskie ubranie – stwierdziłem, rzucając znaczące spojrzenie na jego BARDZO obcisłe spodnie, które idealnie uwydatniały jego.... O shit, gdzie ja patrzę… Niech mnie ktoś zabije. Chyba rzeczywiście się spedalam. Najpierw wykazuję dziwne zainteresowanie największym skurwielem ze szkoły, potem czuję się trochę… inaczej… po tym, jak ów skurwiel liże mnie po szyi i do siebie przyciska, a teraz gapię się na krocze jakiegoś blond przystojniaka, którego nie znam, ale chyba nie polubię. Super.
Natsu, ogarnij się! Masz dziewczynę, ty cholero!
- Ach, tak? – Przejechał dłonią po moich kudłach. – Chyba lubisz być gwałcony przez napalonych pedałów. Twoje włosy zapewne idealnie ich przyciągają. – Wyszczerzył zęby w głupim uśmieszku.
- Właśnie jednego przyciągnęły. – Odtrąciłem jego dłoń.
- Sting – odezwał się koleś – emo znudzonym tonem. – Chodźmy. Idzie Fullbuster, więc pewnie zaraz nadciągną pozostali i nie obędzie się bez bójki, a dobrze wiesz, że jestem fanem pokojowych rozwiązań.
Blondyn popatrzył na swojego towarzysza i skinął lekko głową.
- Jeszcze się zobaczymy, pedałku – rzucił na odchodne.
- Z pewnością – mruknąłem pod nosem, okręcając się na pięcie. Wpadłem na coś miękkiego i zakląłem pod nosem.
- Uważaj jak chodzisz, ośle. – Usłyszałem znajomy, męski głos.
- Jeb się – warknąłem.
Naprawdę nie miałem ochoty znowu użerać się z tym gościem.
- Bratasz się z odwiecznymi wrogami naszej szkoły? No, no. Masz tupet.  
- Nawet, kurwa, nie wiem, kim oni byli – odpowiedziałem, krzyżując ręce na piersi.
- Serio? Ten skurwysyn Sting wyglądał, jakby miał ochotę rozebrać cię i zgwałcić tu i teraz. – Posłał mi drwiący uśmiech.
-  A co, zazdrosny? – zapytałem wojowniczo.
Nie byłem pewien, co tu się właściwie dzieje. Wiedziałem tylko, że chcę jak najszybciej znaleźć się w domu, w pokoju i na spokojnie wszystko przemyśleć.
- O kogoś takiego jak ty? Możesz sobie pomarzyć, Różowy – odparł.
- Nie o mnie, o niego. – Wyszczerzyłem się w głupim uśmiechu.
Wzrok Graya pociemniał, a on sam wyglądał, jakby miał zamiar zabić mnie właśnie w tej sekundzie.
- Co to, to na pewno nie.
Wyminął mnie i ruszył w sobie tylko znanym kierunku.
WTF? Cholera, nie ogarniam, co się dzieje! Niech mi to ktoś wyjaśni…

***

Kiedy wreszcie znalazłem się w domu, od razu się położyłem i zacząłem myśleć nad całym dniem. Laxus - Szatański - Pomiot, rzucający krzesłami i wszystkim innym.
Zachowanie Graya. Gray liżący moją szyję. Gray w stroju pokojówki.
Chwila.
Że co kurwa?
O czym ja myślę? Wal się, mózgu!
Jedziemy dalej – Cana ścigająca Jellala po korytarzu. To jeszcze mój rozum w pewien sposób akceptuje. Tak samo jak to, że Erza chce zostać przewodniczącą po to, aby zabierać ludziom gazetki porno.
Ten blondyn, Sting. Jego ręka na moich włosach. I ten wzrok. Obcisłe spodnie.
No jasna cholera! Mówiłem coś, mózgu. Pierdol się!
Dobra, jestem przemęczony i coś się ze mną nie tak dzieje. Prześpię się i jak wstanę, to będę znów w pełni normalnym człowiekiem, który nie ma dzikich fantazji o facetach.
Tak, tak powinienem zrobić!


No cześć ^^ Przepraszam za tyle przerwy w dodawaniu rozdziałów, ale wiecie jak jest xD
Liczę na to, że historia się podoba i postaram się dodawać rozdziały częściej ;) 

sobota, 20 lutego 2016

W sieci kłamstw - rozdział 3.

Byłem totalnie niewyspany i na głodzie nikotynowym. W dodatku stresowałem się pierwszym dniem szkoły.
Po drodze wpadłem na Gajeela i Levy w miejscu, w którym poznaliśmy się wczoraj. Dostrzegli mnie dopiero wtedy, gdy do nich podszedłem.
Nie dało się nie zauważyć, że byli zbyt zajęci sobą, aby zrobić to wcześniej. Wyczuwałem jakieś napięcie między nimi i to wcale nie znaczyło, że byli na siebie źli. Wręcz przeciwnie. Coś wisiało w powietrzu… czyżby miłość? Możliwe.
- Cześć – przywitałem się i wyciągnąłem papierosy. Poczęstowałem Metalowca.
- Jak żyjesz? – zapytał, rzucając mi przyjazne spojrzenie. – I dlaczego nadal się nie przefarbowałeś? Wezmą cię za pedała. – Już na starcie postanowił mi to uświadomić. Chyba naprawdę się o to martwił. W końcu mogłem przy okazji zszargać też jego reputację. Wielki Gajeel zadający się z pedziem? Kompromitacja!
- Dzięki za pocieszenie, ziom – mruknąłem, lekko się przy tym krzwiąc. – A żyję… ledwo, jak zresztą zapewne widać po mojej mordzie. A wy?
- Mój mózg się jeszcze nie włączył. – Zaśmiał się chłopak.
- Za to ja nie mam na co narzekać. – Levy przeciągnęła się, a potem mrugnęła do mnie.
Ostatni raz zaciągnąłem się dymem papierosowym, po czym zgasiłem peta i wsunąłem ręce do kieszeni szarej bluzy.
- Miło wiedzieć, że chociaż jedno z nas jest gotowe na kilka godzin męki. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – A tak w ogóle, to gdzie zgubiliście Lucy?
- Powiedziała, że dotrze później. – Niebieskowłosa przygryzła wargę. Widocznie martwiło ją coś związanego z blondynką. Wolałem nie wnikać, a nawet nie miałem do tego prawa – w końcu znałem ich zaledwie od wczoraj. Nie powinny mnie interesować ich sprawy.
Gajeel dopalił, po czym machnął na nas ręką. Ruszyliśmy do szkoły, nie spiesząc się. Moi towarzysze pogrążyli się w rozmowie, a ja wróciłem myślami do mojego życia w Sano.
Kaira…
Dużo razem przeżyliśmy, zarówno dobrych jak i złych chwil. Mimo tego nawet jej nie powiedziałem, że jestem adoptowany. Nie byłem na to gotowy.
Kiedy państwo Otonashi przyjechali do domu dziecka i oznajmili, że od tego momentu jestem ich synem, od razu opuściliśmy Tokio. W pośpiechu. Wszyscy zaczęliśmy życie z nową kartą w Sano, dlatego też łatwo wmówiliśmy nowym znajomym, iż jestem ich dzieckiem. Wstydzili się mnie, dlatego nie zostaliśmy w Tokio… chcieli mieć swoje dziecko, krew z krwi, a dostali tylko mnie. Sami się zdecydowali… ale tak coś czułem, że żałowali swojej decyzji. Przecież mogli wziąć jakiegoś niemowlaka… byłoby im łatwiej.
Wyciągnąłem telefon i wysłałem wiadomość do Kairy, która nadal nie dawała znaku życia:
Mam Ci dużo do opowiedzenia.
Daj znać, jak będziesz mogła rozmawiać.
Kocham Cię. ;*
Westchnąłem cicho. Właśnie znaleźliśmy się przed drzwiami szkoły.
- Levy! Gajeel! Natsu! – Usłyszeliśmy głos Lucy.
Podbiegła do nas, zdyszana. Na policzkach miała wypieki, a rozpuszczone włosy opadały jej kosmykami na twarz.
- Cześć. – Uśmiechnąłem się do niej.
Odwzajemniła uśmiech, odgarniając włosy z twarzy. Odwróciłem wzrok, aby nie patrzeć w jej brązowe oczy.
Weszliśmy do środka i od razu skierowaliśmy kroki ku sali lekcyjnej. Pierwszy był japoński, więc luz.
Przez całą lekcję było gadanie o regulaminie. Każdy siedział piekielnie znudzony. Gajeel przysypiał, Levy co jakiś czas rzucała mu ukradkowe spojrzenia. Lucy bawiła się kosmykiem blond włosów, Cana popijała coś przez słomkę (pewnie przemycone w butelce po coli piwo, tak coś czułem), Jellal z Erzą pisali do siebie liściki, a ja mazałem po kartce jakieś bohomazy, co chwila się rozglądając.
Gray nie przyszedł, a byłem bardzo ciekaw, jaki jest naprawdę. Wczoraj coś w jego spojrzeniu zainteresowało mnie. To „coś” powiedziało mi, że nie jest tym, za kogo mają go inni. Albo po prostu byłem zbyt ciekawy tego, czy naprawdę okaże się „skurwielem roku”, jak zwykł nazywać go Gajeel.
***

Na drugą godzinę Gray już dotarł, na samym wstępie zbierając opieprz od wychowawcy i jednocześnie dyrektora – starego pana Makarova. Nic sobie z tego nie zrobił. Miny innych wyraźnie zblakły, kiedy omiótł salę przenikliwym spojrzeniem – tylko ja pozostałem niewzruszony. Nie wiedziałem, czego takiego miałbym się bać.
Było jeszcze sporo wolnych miejsc, ale on skierował się wprost do mojej ławki. Rozsiadł się na krześle, nawet na mnie nie patrząc. Automatycznie się spiąłem. Gajeel posłał mi współczujące spojrzenie.
Nie musiałem długo czekać, aż zagaił rozmowę.
- Lubisz się wyróżniać, co? – zapytał. Na dźwięk jego głosu przeszedł mnie dreszcz. Domyśliłem się, że ma na myśli kolor moich włosów.
- Lubię łamać regulamin. Nie tylko szkolny – odparłem, opierając głowę o ścianę. – Jednak nie jest to temat, na który miałbym ochotę rozmawiać – dodałem po chwili, rzucając mu znudzone spojrzenie.
- Nie obchodzi mnie, na jakie tematy chcesz rozmawiać, a na jakie nie – prychnął cicho, zaciskając i rozprostowując palce prawej ręki.
Wyglądał, jakby miał ochotę mi przyłożyć.
- A mnie nie obchodzi, na jakie chcesz rozmawiać ty. – Wzruszyłem lekko ramionami.
Toczyła się między nami walka. O terytorium? O tytuł skurwiela wszechczasów? Nie byłem pewien, ale nie zamierzałem jej przegrać.
- Jeśli wolisz siedzenie i słuchanie tego starego pryka od jakiejkolwiek, choćby pseudo-inteligentnej rozmowy, to twój wybór. – Skrzywił się, co chyba miało być uśmiechem. Patrzył na mnie z niemałym rozbawieniem.
- Nie zamierzam zwierzać ci się ze swojego życia, ani tłumaczyć z koloru włosów – powiedziałem, przyglądając mu się z politowaniem. – Jeśli szukasz przyjaciół, to pod zły adres trafiłeś.
- Mógłbym powiedzieć to samo. – Uśmiech na jego twarzy poszerzył się, kiedy wyciągał z kieszeni mnóstwo papierowych kulek. – Uczyńmy tą lekcję ciekawszą.
Zaśmiałem się cicho i wziąłem jedną kulkę. Rzuciłem nią w Gajeela. Zaplątała się w jego długie, czarne włosy, a on nawet tego nie zauważył.
- Dobry cel – mruknął Gray, strzelając w czoło pana Makarova.
Po takiej kilkominutowej zabawie skończyła nam się amunicja. Rozluźniłem się nieco, jego towarzystwo nie było już tak... ciężkie do zniesienia, tak niepewne.
- Wiesz, sądzę, że jesteśmy podobni – szepnąłem, kiedy zadzwonił dzwonek.
Spiął się i spojrzał na mnie chłodno.
- Chyba sobie kpisz, Różowy – prychnął i poszedł na przerwę, po drodze pokazując mi fucka. Odpowiedziałem tym samym.
Właśnie sobie uświadomiłem, że jednak przegrałem.

***

Kiedy szliśmy na geografię, Gajeel wypytywał mnie o Graya.
- Wydawało mi się, że chciał po prostu pogadać z kimś, kto go nie zna i nie zdążył sobie wyrobić opinii na jego temat – wyznałem. W zasadzie nie bardzo wiedziałem, dlaczego o tym rozmawiamy.
- Kpisz sobie ze mnie? – Metalowiec popatrzył na mnie z rozbawieniem. – Chciał się dowiedzieć o tobie czegoś, czego mógłby użyć przeciwko tobie. Tak właśnie działa Fullbuster. Dobrze, że zachowałeś zdrowy rozsądek i nic mu nie powiedziałeś.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo właśnie zadzwonił dzwonek, tym razem na lekcję.
Weszliśmy do klasy, w której natychmiast zapanował gwar. Nauczyciel – młody blondyn z blizną w kształcie błyskawicy, biegnącą od połowy czoła i kończącą się na policzku – stał ze rękami skrzyżowanymi na piersi i przyglądał się uczniom. Widać było, że czeka, aż zapadnie cisza. Niestety, na to się nie zanosiło.
Odwróciłem się do Lucy, aby zacząć rozmowę o błahych sprawach, a wtedy coś z hukiem pacnęło mnie w głowę. Zeszyt. Rozejrzałem się, aby znaleźć winowajcę i z pełną premedytacją mu oddać, a wtedy… ujrzałem bardzo nietypowy widok: nauczyciel rzucał przedmiotami w uczniów, wyraźnie wkurzony.
- ZAMKNĄĆ RYJE, MAŁOLATY! – krzyknął. Żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie.
Wszyscy automatycznie zamilkli. Patrzyliśmy na niego z niemałym szokiem.
- No. Nareszcie – warknął. – Nazywam się Laxus Dreyar i będę was uczył geografii. U mnie nie ma zmiłuj, więc macie się uczyć, gnoje. A teraz przedstawię wam regulamin. Jeśli ktoś się odezwie lub odwróci do tyłu, dostaje ocenę niedostateczną i uwagę do dziennika. A jeśli to nie pomoże, to zeszytem w łeb. Jasne? – Powiódł wzrokiem po klasie.
Przywdziałem maskę obojętności. Kątem oka dostrzegłem, że to samo zrobił Gray. Inni dalej bezczelnie gapili się na Dreyara, zszokowani.
Metody nauczania tego gościa są zdecydowanie… motywujące.
Zaśmiałem się w myślach. Czułem, że może być niezły czad. I że jako pierwszy zalezę mu za skórę.



Cóż, ostatnio znowu cierpię na lekki brak czasu nawet jeśli chodzi o wstawianie gotowych rozdziałów, no ale nic na to nie poradzę. Mam nadzieję, że się podobało ^^

niedziela, 7 lutego 2016

W sieci kłamstw - rozdział 2.

Weekend minął mi głównie na pomocy w domu i zorientowaniu się, gdzie co się znajduje. Magnolia nie jest dużym miastem, więc nie musiałem się martwić o to, że się zgubię. Piechotą mogłem spokojnie dojść wszędzie.
W niedzielę wieczorem matka postarała się, aby mojemu strojowi galowemu nie było nic do zarzucenia i uparła się, aby obciąć mi przydługie różowe włosy i je przefarbować na normalny kolor, ale wybiłem jej to z głowy. Miałem gdzieś, co kto sobie o mnie pomyśli na rozpoczęciu i później, w roku szkolnym.
Największym problemem było w tym momencie to, że znajomi z Sano do tej pory nie dali znaku życia.
Kaira…
Potrząsnąłem głową, chcąc odegnać od siebie myśli o niej. Skupiłem się za to na świergotaniu matki.
- Wiem, że ciężko ci było opuścić Sano, ale przynajmniej szkołą nie musiałeś się martwić, w końcu idziesz do liceum na pierwszy rok. Tam pewnie i tak nikt znajomy nie poszedłby do tej samej szkoły, co ty.
- Sądzisz, że poszedłbym do jakiegoś wybitnego liceum, a moi znajomi to debile, czy na odwrót? – Skrzywiłem się.
- Och, źle mnie zrozumiałeś, skarbie. – Machnęła ręką, zbywając mnie.
Fakt faktem, że do najlepszych i najbardziej wzorowych uczniów nie należałem. Byłem raczej przeciętny, ale nawet to sprawiło, że państwo Otonashi mieli mnie za idiotę.
- Taaak, pewnie – mruknąłem tylko, po czym zabrałem strój galowy i wróciłem na górę. Nigdy nie lubiłem długo przebywać w towarzystwie rodziców. Najbardziej irytowało mnie, kiedy zwracali się do mnie ich nazwiskiem. Nie wiem, po co ta farsa… w każdym razie nigdy nie dałem po sobie nic poznać.
Położyłem ubranie na fotelu, po czym położyłem się spać. Jutrzejszy dzień będzie masakrą…

***

Drrrrrrrrr. Drrrrr. Drrrr.
Przenikliwy dźwięk kazał mi otworzyć oczy i pozbyć się jego źródła. Od rozwalenia budzika o ścianę powstrzymał mnie jedynie fakt, iż ustawiłem go w telefonie.
Westchnąłem, przypominając sobie, co dziś za dzień. Początek męki zwanej szkołą. I znowu udawanie luzaka, którego nic nie obchodzi.
Podniosłem się i ubrałem. Włosy pozostawiłem w artystycznym nieładzie i zszedłem na śniadanie.
- Dzień dobry – mruknąłem do rodziców siedzących już przy stole.
Czekał na mnie talerz parującej jajecznicy. Zasiadłem na wolnym miejscu i rozgrzebałem jedzenie widelcem.
- Wyspałeś się? – Uśmiechnęła się do mnie matka.
- Nie. Nadal śpię – odparłem, po czym szybko wsunąłem w siebie posiłek i wstałem. – Dziękuję za śniadanie. Muszę iść, bo się spóźnię. Cześć. – Pożegnałem się i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Na szczęście rodzice nie zamierzali ze mną długo rozmawiać, gdy widzieli podły humor.

***

Kiedy znalazłem się za zakrętem, wyciągnąłem z kieszeni spodni paczkę papierosów. Wcześniej nie miałem okazji jej napocząć. Teraz wyjąłem jednego płuco-truciciela z opakowania i odpaliłem zapalniczką. Zaciągnąłem się dymem głęboko w płuca, chwilę później go wypuszczając. To mnie uspokajało.
Oparłem się o ogrodzenie, spokojnie sobie paląc.
Ciekaw jestem jak tam będzie. A z drugiej strony mam to gdzieś. W ogóle nie mam stresu.
W moje rozmyślania wkradł się męski głos.
- Lu, błagam, załatw mi coś do palenia, bo chyba pierdolnę – powiedział ten ktoś.
Spojrzałem w stronę, z której doszły do mnie głosy. W moim kierunku zmierzał wysoki chłopak razem z dwiema niższymi od niego o głowę dziewczynami. Wszyscy ubrani byli na galowo.
- Daj sobie spokój – burknęła dziewczyna. Była blondynką, włosy związała w dwa kucyki. Duże, brązowe oczy patrzyły na tamtego z  nieskrywaną irytacją.
Chłopak prychnął. Wyglądał mi na typowego metalowca – długie, czarne włosy, lekko pokręcone. Po trzy kolczyki w obu brwiach, w nosie i w uszach.
Ich towarzyszka tylko patrzyła na nich z rozbawieniem – włosy miała niebieskie (ach, ta moda na farbowanie), krótkie, przewiązane wstążką.
Kiedy przechodzili obok mnie, mimowolnie wyciągnąłem przed siebie paczkę papierosów.
- Usłyszałem, że chcesz zapalić – rzuciłem w stronę kolesia.
Cała trójka zatrzymała się. Popatrzyli na mnie z lekkim zaskoczeniem.
- Czy my… się znamy? – spytała blondynka, przekrzywiając lekko głowę w bok. Wyraźnie zaciekawiła ją moja osoba.
Niebieskowłosa zmarszczyła brwi, a metalowiec po chwili wahania sięgnął do paczki. Podałem mu również zapalniczkę. Zgasiłem peta i odpaliłem następnego, kiedy ją oddał.
- Nie znamy się – mruknąłem. – Przyjechałem tu dopiero w piątek. – Ponownie oparłem się o ogrodzenie.
- Redfox Gajeel jestem – odezwał się metalowiec. – Życie mi uratowałeś, skończył mi się hajs, a do peta ciągnie. – Zaśmiał się.
- Ja jestem Drag… Otonashi Natsu. – Ledwo zdołałem ugryźć się w język.
Każdy będzie mnie znał jako Otonashi’ego czy tego chciałem, czy nie. Tak naprawdę nigdy nikomu nie zdradziłem, że jestem adoptowany.
- Lucy Heartfilia. – Przedstawiła się blondynka.
- Levy McGarden. – Pomachała do mnie niebieskowłosa.
- Miło mi – powiedziałem, bo tego wymagała kultura. – Zgaduję, że też idziecie na rozpoczęcie.
Pokiwali głowami z dość nieszczęśliwymi minami. Co się dziwić. Mnie też ta perspektywa nie skłaniała do skakania z radości, a wręcz przeciwnie.
- Chodźcie – mruknął Gajeel, po czym ruszył w stronę szkoły, a my zaraz za nim.
Po drodze wypytywali mnie skąd jestem, dlaczego tu przyjechałem i do której idę klasy. Okazało się, że wszyscy są w moim wieku. Tylko że oni mieli to szczęście, że znali tutaj praktycznie każdego. Ja tylko ich. Mimo wszystko doszedłem do wniosku, iż będą nieocenionym źródłem informacji o innych ludziach z klasy.
Wreszcie stanęliśmy przed szkołą. Poprowadzili mnie na salę gimnastyczną i stanęliśmy pod samą ścianą. Wywoływali nas po kolei, abyśmy podeszli do wychowawcy.
I wtedy go ujrzałem. Stał, nonszalancko oparty o kaloryfer, z rękami w kieszeniach. Wyglądał, jakby nic go nie obchodziło. Wzrok miał zupełnie obojętny. Włosy odstawały w każdym możliwym kierunku, ich kolor podchodził pod granatowy. Mimo wszystko był przystojny, to musiałem przyznać. I zupełnie nie podobny do tych wszystkich ludzi, których tu widziałem.
- Kim on jest? – zapytałem Gajeela, wskazując dyskretnie głową na chłopaka.
Rzucił okiem w stronę, którą wskazywałem i skrzywił się z niesmakiem.
- Gray Fullbuster. Jedna z najbardziej znienawidzonych osób w szkole. A raczej jest na ich czele – prychnął. – Ale wiesz, jak jest. Ludzie udają, że go lubią i boją się go, bo jest nieobliczalny. Nie raz posłał kogoś do szpitala.
Po raz kolejny spojrzałem na ciemnowłosego. Nie wyglądał mi na kogoś zdolnego do takich rzeczy, ale… nie znałem go, a pozory – jak każdy wie - mylą.
- A w blondzie wyglądałby zdecydowanie lepiej – dodała Levy, puszczając do mnie oko.
Zaśmiałem się i machnąłem ręką, chcąc uciąć temat.

***

Trafiłem do klasy z całą trójką. I z Gray’em, co nikogo nie ucieszyło. Ja tam miałem to gdzieś. Nigdy nie kierowałem się plotkami, a gościa nie znałem, więc nie zamierzałem go oceniać.
Lucy zapoznała mnie z Erzą, Jellalem i Caną (która chyba była trochę pijana), którzy również będą się ze mną męczyć przez najbliższe lata.
Całą siódemką postanowiliśmy wybrać się na mrożoną kawę. Nie chciało mi się jeszcze wracać do domu, więc przyjąłem ich propozycję z wdzięcznością.
Kupiliśmy więc po kawie i poszliśmy do parku. Usiadłem na oparciu ławki, a zaraz obok mnie Gajeel z Levy. Tamci próbowali się zmieścić na siedzeniu we czwórkę.
- Zwykle przychodzimy tu w pięć osób i wtedy nie ma problemu. – Zaśmiała się Erza.
- W pięć? – Uniosłem brew do góry.
- Mnie zwykle z nimi nie ma – odezwała się Cana i uśmiechnęła lekko, odgarniając niesforne loki z czoła.
- Bo wolisz przebywać z księciem Grayem. – Głos Gajeela ociekał sarkazmem.
Szatynka spiorunowała go wzrokiem i prychnęła.
- Fakt, jest skurwysynem, ale go lubię – odparła chłodno.
- Nie rozumiem, jak można żywić do niego inne uczucia poza nienawiścią – bąknęła Levy.
- Hej, debile, przestańcie pierdolić głupoty – nakazała czerwonowłosa Erza.
Ku mojemu zaskoczeniu, pospiesznie zmienili temat.

***

Gdy wróciłem do domu wiedziałem już, że Gajeel mieszka sam od dwóch lat, Erza od zawsze posiadała największy autorytet i szkarłatne włosy, Cana powinna udać się do klubu AA, matka Lucy nie żyje, a od ojca się wyprowadziła. Levy jest dobra w rozszyfrowywaniu kodów, a Jellal zrobił sobie tatuaż i przefarbował włosy na niebiesko, gdy miał dwanaście lat. Geniusz.
W zamian za ich szczerość wyznałem im, że pofarbowałem włosy na różowo w oznace buntu. O tym, że jestem adoptowany, nie pisnąłem nawet słówka.
Pasowałem do tych dziwaków i czułem się przy nich zaskakująco swobodnie.
Może jednak w tej mieścinie nie będzie tak źle…?
Z tą pokrzepiającą myślą w głowie zasnąłem.



No dobra, lekko się spóźniłam z rozdziałem, ale brak czasu i te sprawy, postaram się teraz wszystko nadrobić ^^
Jestem w trakcie przerabiania kolejnego opowiadania, które nieco rozwinę. Gdy tylko skończę, je też zacznę tutaj wstawiać.
Miłedo wieczoru! :3

poniedziałek, 18 stycznia 2016

W sieci kłamstw - rozdział 1.

Witam na moim nowym blogu. To opowiadanie kiedyś wstawiałam w innym miejscu, ale usunęłam i przerobiłam. Teraz wstawiam je od nowa. Zapraszam do czytania ^^
Paring główny: Gray x Natsu.




Co moi rodzice sobie myśleli, każąc mi jechać z nimi w to miejsce?
Popatrzyłem na kobietę, odgarniającą włosy z czoła. Uśmiechnęła się do mnie promiennie. Przeniosłem wzrok na mężczyznę otwierającego bagażnik niebieskiego samochodu.
Tak naprawdę nie są moimi biologicznymi rodzicami. Oni zmarli, kiedy miałem sześć lat. Zginęli w wypadku samochodowym. Później trafiłem do domu dziecka, skąd zabrali mnie ci ludzie, gdy skończyłem osiem. Po prostu się pojawili, ze sztucznymi uśmiechami na twarzach i oznajmili, że od teraz jestem ich synem.
Tylko że nigdy, nawet przez moment,  nie czułem się jakbym był ich dzieckiem.
Byłem im wdzięczny jedynie za to, że wyrwali mnie z tego piekła, jakim był sierociniec.
- Natsu, synku, nie rób takiej skwaszonej miny – odezwał się ojciec z naganą w głosie.
Właśnie wypakowywał z samochodu torby z ubraniami. Starałem się przywołać na twarz uśmiech, ale udało mi się tylko jeszcze bardziej skrzywić. Westchnąłem, zrezygnowany i rozejrzałem się po okolicy.
Szeroka ulica, brukowane chodniki, szeregi różnorakich domów… czy w oddali jest pałac? Przyjrzałem się  uważniej budowli i stwierdziłem, że tak właśnie jest. Chyba że to dom jakiegoś snoba, nie zdziwiłbym się. Z tej odległości trochę ciężko było mi to ocenić, chociaż nigdy nie narzekałem na słaby wzrok. Wręcz przeciwnie – mam dość wyostrzone zmysły.
Przeniosłem wzrok na nasz nowy dom – dwupiętrowy, pomalowany na biało. Okna były dość duże, dach czarny i spadzisty, wystawał z niego komin. Szeroka ścieżka prowadziła wprost do trzech schodków, wybudowanych przed drzwiami. Po jej bokach stały lampki, które zapewne miały ułatwić nocne spacery po podwórku. Musiałem przyznać, że ogród też był zadbany i wyglądało mi na to, że rozciągał się nawet na tyłach domu. Ogrodzenie, pomalowane na kolor zielony, było spiczaste u góry. Stwierdziłem, że łatwo będzie przez nie przechodzić, jeśli będzie się uważało.
Może nie będzie tak źle?
- Skarbie, przez weekend będziesz mógł trochę poznać miasto, ale pamiętaj, że w poniedziałek już idziesz do szkoły – przypomniała matka.
- Wiem – mruknąłem, zirytowany.
Czy wszystkie matki powtarzają po sto razy tak oczywiste rzeczy? 
Ciekawe, czy moja prawdziwa mama też by tak mnie irytowała…
- Pomógłbyś ojcu. – Popatrzyła na mnie z naganą i poszła otworzyć drzwi.
Westchnąłem cicho, przeklinając w myślach to cholerne miasto. Wziąłem pudło z jakimiś w zasadzie lekkimi rzeczami i zaniosłem do środka, po czym postawiłem je na podłodze w salonie. Był pusty, meble miały przyjechać w przeciągu godziny.
Wyszedłem przed budynek. Razem z ojcem przetransportowaliśmy wszystkie rzeczy do tego pomieszczenia, które wziąłem za salon. Wtedy już uznałem, że mogę się oddalić. Otworzyłem tylne drzwi, które skrzypnęły przeraźliwie i poszedłem na zewnątrz.
- Natsu Otonashi, proszę mi nigdzie daleko nie odchodzić! – Usłyszałem wołanie matki.
- Mam na nazwisko Dragneel – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. – I zawsze tak będzie.
Wdzięczny za to, że tego nie usłyszała, rozejrzałem się. Za czymś podobnym do wielkich krzaków dostrzegłem coś czerwonego. Nie znam się na roślinach. Okrążyłem krzaczory i moim oczom ukazała się huśtawka ogrodowa. Opadłem na nią z głośnym jękiem.
Dlaczego nigdy nic nie idzie po mojej myśli?
W poprzednim mieście – Sano – nie było idealnie, ale też nie tragicznie. Nawet miałem tam ludzi, których mogłem śmiało uznać za przyjaciół. I Kairę… którą naprawdę kochałem.
A potem wszystko się skomplikowało – ojciec dostał propozycję bardzo dobrze płatnej pracy, ale konieczna do tego była przeprowadzka.
Tylko po co kazali mi jechać z nimi? Przecież sami doskonale wiedzą, że jesteśmy sobie obcy mimo tylu lat mieszkania pod jednym dachem…
Kaira proponowała mi, żebym u niej zamieszkał i naprawdę bardzo tego chciałem, jednak oni byli nieugięci… i wylądowałem tutaj.
Wyciągnąłem telefon. Zero wiadomości, brak połączeń nieodebranych. No tak, czego ja się spodziewam… w końcu minął dopiero dzień, odkąd mnie nie ma.
Ale Kaira mogłaby się odezwać…
Wybrałem jej numer i wcisnąłem zieloną słuchawkę.
Jeden sygnał.
Drugi.
Trzeci.
Czekałem chwilę, zniecierpliwiony, aż wreszcie odezwała się poczta głosowa.
Przeczesałem ciemne włosy palcami, wkładając komórkę z powrotem do kieszeni. Pewnie nie słyszała telefonu lub nie mogła odebrać. Po prostu zaczekam. Cierpliwie… chociaż tej cechy charakteru zawsze mi brakowało.

***

Musiałem przysnąć, bo kiedy otworzyłem oczy, było już ciemno. Dalej siedziałem na huśtawce – a raczej półleżałem. Podniosłem się i przeciągnąłem. To miejsce zdecydowanie nie było zbyt wygodne, kości mnie bolały.
Wszedłem do domu frontowymi drzwiami – one przynajmniej nie skrzypiały – i od razu zauważyłem, że meble już stoją, a połowa pudeł została rozpakowana.
- Dziękuję za pomoc, synu – warknął ojciec, kiedy mnie zauważył. – Gdzie się włóczyłeś?
Już miałem odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Po prostu wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się głupio.
- Pytam się o coś, więc może byś odpowiedział. – Rzucił mi spojrzenie zabójcy.
- Byłem na mieście… i straciłem poczucie czasu – odparłem, wymijając go. – Mam sypialnię na górze, prawda? – Ruszyłem po schodach, nawet na niego nie patrząc.
- Tak, całe piętro jest twoje. I Natsu… następnym razem chociaż powiedz, jeśli będziesz się gdzieś wybierał – poprosił, chociaż zabrzmiało to raczej jak rozkaz.
Odetchnąłem głęboko i skinąłem głową, po czym pokonałem ostatnie stopnie i skierowałem do pierwszego lepszego pokoju, który okazał się moją sypialnią. Bez zbędnych ceregieli walnąłem się na łóżko i popatrzyłem w sufit. Nie obchodził mnie wygląd tego pomieszczenia. Wiedziałem, że już nigdzie nie poczuję się jak w domu.
Magnolia… to kolejne miasto, które znienawidzę.
Zamknąłem oczy, cholernie pragnąc zasnąć i obudzić się w prawdziwym, rodzinnym domu. Usłyszeć śmiech mamy, głos taty i wygłupiać się z nimi.
Nie pamiętałem ich za dobrze, ale nie chciałem, żeby nawet te zamazane wspomnienia związane z nimi kiedykolwiek zniknęły, ponieważ były jedyną rzeczą, jaka mi po nich została.